wtorek, 11 września 2018

Samotność pomiędzy cieniami



„Kruki roznoszą złe nowiny. Gdy mają w dziobach białe róże, symbolizują nie tylko śmierć, ale upadek królestwa. To jest czas żałoby, bowiem, gdy Król umiera, porządek zostaje zachwiany. Nastaje chaos, chęć przejęcia władzy. Któż nie byłby przerażony, jeśli wielcy przywódcy zaczną skupiać się na zdobyciu korony, a nie na wrogu, który łatwo może się przedrzeć i zniszczyć najpierw wampiry, a potem nas, ludzi?
Ja byłbym."

Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone


Ciemność była czymś, co znałam. Przenikała doszczętnie każdy skrawek mojej duszy, wydzierała ze mnie emocje, tkała maski. Wiła się niezwykle żywa i mordercza. Jednak nigdy nie dało się jej uchwycić. Gdy wyciągałam dłoń, wąż odpełzał dalej, wciąż jednak patrząc mi w oczy. Zwodził, kusił, chciał zabić. I rzucał wyzwanie, które zawsze przyjmowałam.
Przymknęłam powieki i je otworzyłam. Wilk spoglądał na mnie z nutką kpiny. Jego mięśnie napinały się niemalże niedostrzegalnie, gdy stał na skraju lasu, a twarz kierował w stronę miasta. Ciemne włosy rozwiewał wiatr, światło księżyca zaś zaostrzało surowość oblicza. Był prawie jak grecki bóg, którego można było błagać na kolanach o litość, ale zamiast przebaczenia otrzymałbyś tylko piach i krew.
— Dzisiaj jest pełnia — przemówił wibrującym, ochrypłym głosem. Drgnęłam, zakasując rękawy szaty na zabandażowanych dłoniach, acz nie spuściłam z niego wzroku ani na chwilę. Nasze spojrzenia po zaledwie paru sekundach skrzyżowały się, oba niezwykle skupione i twarde. — Wiesz, że w ciemności rodzą się prawdziwe demony?
Uśmiechnął się tak zimno, że mróz poczułam nawet w kościach. Wiedziałam, że cokolwiek miał mi do powiedzenia, nieźle się bawił. A to z kolei świadczyło, że słowa, które miały właśnie paść, nie będą dla mnie przyjemne.
— Stróże zabijają nie tylko dzieci Lucyfera. Zabijają każdą przeszkodę. Każde skażenie... Oddaj mi sztylet, Arianwen — nakazał niespodziewanie, przerywając swój wywód. A ja nawet się nie zastanawiając, rzuciłam w jego stronę ostrze. Poszybowało tak szybko, że nie każdy mógłby ujrzeć jego lot, aczkolwiek Wilk pochwycił je umiejętnie, jakby nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. — Myślisz, że jesteś silna, ale musisz być odporna na każdy rodzaj bólu. Szczególnie tego kryjącego się w twoim umyśle.

Och, Arianwen… Słabość, czyż nie?

— Morale bowiem nie zagwarantują, że przetrwasz — wyjawił, chowając sztylet pod płaszczem. A potem uśmiechnął się jeszcze szerzej, jeszcze bardziej przerażająco. Prawie jak prawdziwy, drapieżny wilk. — Zaczynamy.
Zamaszystym ruchem założył kaptur. Odwrócił się w zawrotnym tempie i nadepnął stopą na pobliską, wysoką skałę. Odbił się od niej, by precyzyjnie wylądować po drugiej stronie rzeki. Nie czekał na mnie, nawet się nie obejrzał, ruszył po prostu w kierunku świateł. Z cienia do cienia, niemal niedostrzegalnie. Jego ruchy przypominały zabójczy taniec.
Przymknęłam powieki i również nałożyłam skrawek materiału, który osnuł twarz jeszcze głębszym mrokiem. Potem poszłam w ślad za Wilkiem, równie płynnie stąpając po skałach, a potem po suchym piasku, aż w końcu wybrukowanej ulicy, tętniącego życiem miasta. Może teraz byłam krok za nim, ale byłam pewna, że prędzej czy później będę krok przed nim.
***
Nigdy nie mijałam tylu ludzi, samochodów czy chociażby wielkich wieżowców. Zostałam wychowana tak, jak większość dzieci wampirzych rodzin — w odizolowaniu od tego świata. Żyliśmy przez to w zamkach, osamotnieni, bez elektryczności. Nie pozwalało nam na spoufalanie się ze śmiertelnymi, chociaż na dobrą sprawę ja, czy inny Nieczysty, się od nich nie różniliśmy. Można było nas zabić równie łatwo.
Dar wieczności był piękny, chociaż nie znałam ani jednego Stróża, który by go zasmakował. Nawet mój ojciec miał nie więcej niż czterdzieści lat, a i tak był to dość znaczący wiek. Z tego względu również nie dziwiłam się, że Wilk tak często wspominał o przetrwaniu.

Słabi upadają. Silni zostają pokonani. Wytrwali czają się w mroku z ostrzem w dłoni.

Zerknęłam kątem oka na przypadkowego mężczyznę. Miał mocno zaciągnięty kaptur, a ręce schowane w kieszenie bluzy. Szedł żwawo, wymijając równie dobrze co ja przechodniów. Jednakże, gdy przechodził obok, nasze ramiona jakimś sposobem spotkały się ze sobą. Przez ciało przeszedł mi dreszcz, a czas się zatrzymał, gdy zielono-czerwone tęczówki zerknęły na mnie ze zdziwieniem. Może trwało to sekundę, może dwie, szczerze mówiąc, nie byłam pewna, bowiem w tej samej chwili poczułam odór stęchłej krwi. Zmarszczyłam brwi, a nieznajomy ruszył dalej, wyrywając mnie z tego odrętwienia.
— Wampir — szepnęłam zaskoczona, a Wilk, teraz opierający się nonszalancko o latarnię, pokiwał zadowolony głową. Jego znudzony wzrok bacznie śledził ruchy nieznajomego.
— To twój cel.
Wypowiedział słowa, które w jego ustach brzmiały równie beznamiętnie, co poinformowanie o dzisiejszej pełni. Dla mnie te słowa nie były bez znaczenia. Tkwiło w nich coś, co sprawiło, że na języku wyczułam gorycz, a serce zabiło o wiele za głośno.
Przysunęłam się nieznacznie do Wilka, a kilka ludzkich spojrzeń powędrowało w naszą stronę, gdy pod światłem ulicznej lampy nachyliłam się w jego kierunku.
— To wampir, nie mogę zabić czystokrwistego — syknęłam.
Wilk zlekceważył mnie, zaśmiał się oschle, pogardliwie.
— Biała Królowa wydała na niego wyrok, a to oznacza, że nie ma absolutnie żadnej szansy na przeżycie. Nie, gdy hordy Stróżów w końcu zaczną polowanie. Ale, na całe szczęście — zbliżył się jeszcze bardziej — nie muszą się angażować, ponieważ tak się składa, iż my tutaj jesteśmy.
— Więc teraz — kontynuował niedbale — wypełnij swe przyrzeczenie. Zabij.
Znowu wyzwanie. Miałam dziwną ochotę rozerwać go na strzępy, aczkolwiek nie byłam na tyle głupia. Warknęłam cicho, gdy tuż koło ucha usłyszałam „spiesz się, bo twoja zdobycz ucieka" i tak, jak chciał, gwałtownie ruszyłam za nieznajomym wampirem.
Przez rozmowę z Wilkiem, zdążyłam go zgubić, ale wyczulone bodźce, wychwyciły w powietrzu smród krwi. Co by nie mówić — szkolenie Wilka nie szło nadaremno, a ja przekonywała się o tym z każdym kolejnym siniakiem, złamanym palcem, czy blizną.
Skręciłam w kolejną uliczkę. Tutaj ludzi było mniej. Kilkoro nastolatków krzyczało po mojej prawej stronie, a po lewej szła para, trzymając się za ręce. Poza nimi nie było nikogo innego. Oni jednakże nie zwrócili uwagę, gdy przeniknęłam do śmierdzącego zaułka.
Stanęłam na środku, pod nagimi, zabandażowanymi stopami, wyczuwając małe kamienie i piasek. Również szkło leżało na ziemi, ale udało mi się nie uszkodzić skóry niefortunnym nadepnięciem.
Z pozoru nikogo tutaj nie było. Tylko dwie ściany, jakiś mur oraz śmietniki, z których nieprzyjemnie wydobywał się równie odpychający odór. Mimo wszystko nauczyłam się, żeby nie ufać pozorom. Dlatego bezwolnie podążyłam, by odpiąć sztylet, ale w ostatecznym rozrachunku, przypomniałam sobie, że ten oddałam Wilkowi.

Och, Wilk z pewnością chciał żebyś ubrudziła sobie rączki. Nic jednak straconego, to i tak powinna być banalnie prosta potyczka. A raczej… zabójstwo.

— Jesteś Stróżem — osądził nagle melodyjny głos, wydobywający się zza moich pleców.
Zmarszczyłam brwi, zupełnie zaskoczona. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak szybki. Ale nie było czasu na analizę. Mój płaszcz razem ze mną zawirował, a pięść poszybowała w stronę bruneta.
Nie zdążyłam dokończyć ataku — palce mężczyzny wbiły się w mój nadgarstek, nogą niespodziewanie wykonał podcięcie tak, że upadłam z bólem na ziemię. Szkło tym razem się roztrzaskało, wbijając w napięte mięśnie. Z ust ciurkiem wyleciała mi krew.
Głęboki w dech i wydech, tyle właśnie zdążyłam zrobić, ponieważ nieoczekiwanie w dłoniach nieznajomego zalśnił krótki miecz. Zamachnął się, a ja tylko cudem zdążyłam się przeturlać. Ramieniem uderzyłam o chropowatą ścianę budynku, ale podniosłam się. A przynajmniej spróbowałam. Mężczyzna był szybszy i nogą z powrotem przywrócił mnie do pozycji leżącej.
But jego spoczął na mojej szyi, pozbawiając tchu. Coraz mocniej i... ciaśniej. Nie wierzgałam się, wiedząc, że to było najgorsze, co mogłam zrobić. Jedynie zabandażowanymi rękoma pochwyciłam jego nogę, próbując unieść do góry. Bezskutecznie.
Wampir w tym czasie przyglądał się mojej chłodnej, teraz zapewne purpurowej twarzy. Na jego gładkich ustach malował się uśmiech, a w oczach dojrzałam błogie szaleństwo. Walka ze mną była dla niego wyśmienitą zabawą i nie trzeba było być bystrym, by to wywnioskować. Dlatego nie zobaczył w moich oczach przerażenia. Nie, mógł tylko zobaczyć ciemność. Nieprzeniknioną otchłań, która pragnęła go zamordować całą sobą. Mógłby mnie skatować, mógłby okaleczyć, ale nigdy nie dojrzałby w nich błagania.
— Ivan, dość.
Zamarłam, słysząc Wilka. Mężczyzna nade mną także, ale w odróżnieniu ode mnie wcale nie był zdziwiony. Po prostu dostosował się i leniwie odsunął ode mnie, pozwalając w końcu odetchnąć powietrzem.
Moje płuca zdawały się skurczyć, oddychanie przysporzyło mi ogromnego, przyszpilającego bólu. Z gardła wydobył się kaszel wraz z krwią. Chwilę zajęło, nim ochłonęłam i w końcu spojrzałam na Ivana i Wilka, przystającego tuż obok niego.
Dopiero teraz dostrzegłam, że na nieokrytej bluzą szyi wampira, trwała ciemna szrama.
— Stróż — dotarło do mnie. Zerknęłam na Wilka, który — byłam pewna — przyglądał mi się beznamiętnie, próbując odczytać z twarzy coś, co z pewnością często widział.
Mrok.
Ivan skinął głową potwierdzająco, aczkolwiek to zimny głos Wilka mi wyjaśnił:
— Ivan jest wampirem i jako jeden z nielicznych, również Stróżem. Rodzina się go wyrzekła.
— I wydziedziczyła — dodał Ivan, obserwując jak koniec końców wstaję, wciąż z cieknącą posoką po brodzie — więc byłem zmuszony wybrać życie w nędzy lub życie Stróża.
Nie odpowiedziałam, Ivan zresztą przelał swoją uwagę na Wilka. Uśmiech w tym czasie wcale nie zniknął z jego oblicza, a wręcz przeciwnie. Stał się jeszcze szerszy. Jeszcze bardziej odrażający.
— Jestem zaskoczony, że szkolisz dziewczynkę — zakpił.
Ivan poklepał przyjaciela po ramieniu, a ja zarejestrowałam jak mięśnie Wilka przy tym drgnęły niebezpiecznie. Mężczyzna, a może prędzej chłopiec wyminął go i ruszył skąd przybyliśmy. Nie oddalił się jednak wystarczająco daleko, ponieważ dosięgnęły go niedbałe słowa mego mentora.
— Wiesz, Ivan — szepnął cicho, odchylając głowę do góry i spoglądając na niebo usłane gwiazdami. — Tak właściwie... Biała Królowa istotnie do mnie napisała. I powiem ci, że naprawdę, naprawdę — podkreślił — były to ciekawe rzeczy... W szczególności nie wydawała się zadowolona, że w wolnym czasie intensywnie pożywiasz się okolicznymi dziwkami.
Ivan zrobił krok i zatrzymał się. Mogłam niemalże wychwycić jak przełyka ślinę.
— Co masz na myśli?
Wilk nie pofatygował się na odpowiedź. Zahipnotyzowana ujrzałam, jak spod płaszcza wyciąga mój ostry sztylet i płynnym ruchem rzuca go za siebie. Prosto w odsłoniętą szyję Ivana. Ciało niemal natychmiast z głuchym trzaskiem opadło na ziemię, a krew trysnęła, zlewając plecy.
— Dlaczego? — zapytałam, podchodząc do trupa. Bez cienia emocji wyszarpnęłam własne ostrze z wampira. A potem bez zastanowienia wbiłam je ponownie — tym razem prosto w serce.
— Dlatego — odparł sucho Wilk — by pokazać ci, ile warstw ma ten świat. I, że jeszcze nie jesteś gotowa, by chociaż poznać jego namiastkę. A teraz chodź, póki świt jeszcze nie nastał.
Poprawiłam brudny bandaż na dłoni i otarłam usta z zakrzepniętej krwi.

Taka słaba. Taka naiwna. Taka niegodna.

— Chcę, żeby nasze treningi były jeszcze bardziej intensywne — zdecydowałam szorstko.
Wilk prychnął.
— Nie musisz mnie o to prosić. Z przyjemnością oszpecę tę twoją piękną, bladą twarzyczkę, Arianwen. Zresztą, jak to się mówi w waszych stronach? Os oes...?
— Os oes gwendid yn eich gwaed yng Nghymru, mae yna gryfder ynddi — odrzekłam w swoim rodowym języku bez zająknięcia.
— Tak, dokładnie tak, Arianwen. Jeżeli tkwi w twojej walijskiej krwi słabość, to tkwi w niej również siła. Czyżbym miał powątpiewać, że twoi przodkowie się mylili?
— Nie, mistrzu. Pokażę ci, że nie musisz.
***
Ocknęłam się gwałtownie, od razu biorąc chust powietrza. Służąca przy mnie odruchowo cofnęła się przestraszona, przy okazji wypuszczając z rąk srebrną misę z wodą. Ta uderzyła o posadzkę z niezwykłym hałasem, przez który się skrzywiłam. Głowa niemiłosiernie mi pulsowała.
Marshall nawet nie drgnął, ani na przepraszającą służącą, która sprzątała po niefortunnym wypadku, ani na mnie, gdy próbowałam podźwignąć się do pozycji siedzącej.
Wuj bez słów wpatrywał się w okno, w swoim ciemnym, służbowym uniformie. Dłonie miał złączone z tyłu, podbródek zadarty, a twarz nieprzeniknioną. Skorpion na jego gładkiej skórze głowy wydawał się być jeszcze bardziej przerażający, niż zazwyczaj. Nie trudno było spostrzec, że wuj nie jest zadowolony z tego, co się nie tak dawno wydarzyło.
— Widzę, że szybko się wykurowałeś — zauważyłam, w końcu wyswabadzając się z białej pościeli, która miała na sobie plamy krwi. Na sobie nie miałam niczego, oceniłam, oprócz licznych bandaży, oplatających niemal każdy skrawek skóry. — Ile zdążyło mnie ominąć?
— Nie za wiele. Byłaś nieprzytomna tylko pięć godzin. Dobrze się spisałaś — skinął.
— Ty też — osądziłam, mrużąc oczy. — Ilu zdążyłeś zabić, nim przybyłam?
— Czterech — odpowiedział mechanicznie i jakby na wspomnienie, drgnęła mu ręka. Zapewne i ona była jeszcze naruszona. Jednakże jako lord i dowódca jednego z oddziałów głównej straży Stróżów Marshall nie mógł sobie pozwolić na wypoczynek. Zapewne od razu po opatrzeniu, wuj z maską na twarzy, nie zdradzającą ukłucia bólu, wrócił do swoich zadań. A teraz na pewno miał co robić.
— Co więc się działo przez te pięć godzin? — Pochwyciłam poukładane na pobliskim krześle ciuchy i próbowałam założyć na siebie sztywny materiał. Służąca, widząc moje zmagania, szybko podeszła mi pomóc.
— Wyjdź — przerwał jej niespodziewanie Marshall, ostatecznie odwracając się w naszym kierunku. — Ja to zrobię.
Służąca odsunęła się ode mnie i skłoniła bez mrugnięcia okiem. Następnie bezszelestnie ruszyła do wyjścia. Chwilę odczekaliśmy nim w końcu usłyszeliśmy trzaśniecie drzwi.
Marshall beznamiętnie zaczął wiązać mi gorset od przodu.
— Nie jest za dobrze — cicho zaczął. — Biała Królowa umarła, na dworze panuje chaos. Zgodnie z księżną uznaliśmy, że nie ma sensu dalej utrzymywać sekretu śmierci króla. Złoty Dwór obległy czarne sztandary, a kruki już dostarczają białe róże do wszystkich najważniejszych wampirzych rodzin. Oczywiście do części, część bowiem już tutaj się, na nasze kurewskie nieszczęście, znajduje. W każdym razie księżniczka również przyodziała czarne barwy i klęczy teraz przy ciele matki, które dołączyło do ojca w podziemnych komnatach.
— Co się właściwie stało? — zapytałam, unosząc prawe udo by mógł na bandaże założyć mi ciemne spodnie.
— Cóż... — Marshall skrzywił się i prychnął — nie wiadomo dlaczego to zrobiła, ale nie przeczę, że to komplikuje wszystkie sprawy. I jest doprawdy zadziwiające.
— Opętaniec? — Zmrużyłam oczy, Marshall automatycznie zaprzeczył.
— Nie, to zostało od razu wykluczone przez lorda Parsivalla, jak tylko jego ludzie zabrali się za opanowanie wszystkiego. Właściwie, muszę przyznać, że, gdyby nie on, to ten cały dwór pogrążyłby się w jeszcze większym szaleństwie. I chociaż wciąż sądzę, że Victor to skurwiel, strach, który wzbudza on i jego oddział, przyda nam się. Szczególnie, jeśli chcemy wampiry utrzymać w ryzach.
Marshall sprawnym ruchem nałożył mi śliski, czarny płaszcz na ramiona. Potem podał moje ostrza, które jeszcze przed chwilą leżały na stoliku. Jego wzrok spoczął na mojej beznamiętnej twarzy.
— Kolejna śmierć i kolejna zagadka. Mam wrażenie, że wcale nie posuwamy się do przodu, tylko cofamy się. Jesteśmy w tyle, ktoś śmieje się nam prosto w oczy. — Grymas na twarzy wuja pogłębił się, tęczówki zaś stały się o wiele ciemniejsze. Wiedziałam, że gdyby teraz wróg się ujawnił, nie miałby szans z Marshallem. Mój wuj bowiem był mistrzem utrzymania gniewu w ryzach, ale gdy miał w końcu okazję wyzwolić szalejącą w nim furię, nie oszczędzał się. — Ponadto mam dziwne wrażenie, że tylko tobie mogę ufać wśród tych szczurzych gęb.
Na jego wąskich ustach zadrgał nieprzyjemny, pozbawiony wesołości uśmiech.
— Chodźmy już, księżna ucieszy się, że tak szybko do nas wróciłaś. W końcu chyba nastał czas, by wszystko dokładnie omówić. — Marshall otworzył drzwi, ale nie przekroczył progu. Lekko odchylił głowę, by kątem oka na mnie zerknąć.
— Przez sen mówiłaś coś o swoim mistrzu — szepnął zaintrygowany. — Kim był?
Nie zaskoczyło mnie pytanie wuja. Spokojnie go wyminęłam oraz stojących przed wejściem dwóch Braci Stróży.
— Wilkiem — odparłam chłodno, choć w moich oczach — byłam przekonana — zadrgał prawdziwy ogień.




Ostatni taniec



"Dla Stróża przemienienie w Opętańca i przyzwolenie Demonowi na zawładnięcie swoimi wspomnieniami jest gorsze niż śmierć. Stróże więc często podczas walki, gdy przegrana jest blisko, własnoręcznie podrzynają sobie gardło sztyletem, by stwór nie mógł wtargnąć w ich ciało i pozbawić duszy.
Wampiry nazywają to ostatecznym oczyszczeniem. Wierzą, że Stróż dzięki swemu poświęceniu, znajdzie się od razu w Edenie."

Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone

Drzwi trzasnęły głucho za nami, gdy wkroczyliśmy do pustego, ciemnego holu. Mrok opatulił nas od razu zewsząd, a chłód opadł na nasze zmoczone ubrania, niczym szron. Było to orzeźwiające uczucie, chociaż niezbyt przyjemne.
Zerknęłam na Salvadora, który nagle zamarł. Jego ciało napięło się, co zauważyłam poprzez gwałtowne naciągnięcie materiału na klatce piersiowej oraz ramionach.
Zmarszczyłam brwi i podążyłam za jego wzrokiem, by na szczycie marmurowych schodków zobaczyć potężnego mężczyznę w stroju Stróża. Chociaż ciemność w tym miejscu jeszcze bardziej chłonęła wszystko wokół, to i tak wiedziałam z kim mamy do czynienia.
— Wuju — przywitałam go.
Te słowa, jakby wyrwały go z tego letargu i poruszył się, niczym zwinna bestia. Zszedł po schodkach nie tylko szybko, ale bardzo płynnie i bezszelestnie. Długi płaszcz zaś przy tym dopasowywał się do tych ruchów prawie jak jego druga skóra.
Stanął przed nami. Mimowolnie zmarszczyłam brwi i podążyłam palcami do schowanego pod ciążącymi ubraniami ostrza.
Coś jest nie tak — pomyślałam, skupiając się na intensywnym spojrzeniu Marshalla. Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś, choć nie rozumiałam dlaczego.
Niespodziewanie i bezgłośnie, zachwiał się. I to był odruch, instynkt, który razem z Salvadorem sprawił, że oboje przytrzymaliśmy go w swoich objęciach.
Usłyszałam płytki oddech i dopiero wtedy zobaczyłam na szatach wuja czerwień, która znikała pod osłoną panującego mroku. Z jego ust, prosto na moją szyję także podążyła strużka szkarłatu.
— Demony — wychrypiał na wydechu, paznokcie wbijając w moje ramię. — Arianwen...
Nie zdążył powiedzieć tego, co chciał. Zamknął ociężałe powieki i zamilkł. Byłam pewna, że zakręciło mu się w głowię, ale teraz nie to było najważniejsze.
Czułam jak nagle mój puls gwałtownie przyspiesza, jak serce zamiera na trzy sekundy, głośno pulsuje, a potem raz jeszcze niemalże umiera.

Słyszysz to, Arianwen? Słyszysz?

Otworzyłam oczy, nawet nie wiedząc kiedy je zamknęłam. To wszystko działo się tak szybko, trwało może minutę, sekundy. Na pewno nie więcej.
— Salvadorze, zabierz go stąd — rzekłam ostro i zimno. To nie była prośba i on, gdy zerknął na mnie kątem oka, musiał to wiedzieć. — Nikt nie może zobaczyć lorda Marshalla w takim stanie.
Marshall bez sprzeciwu podparł się całkowicie na mężczyźnie. Nie oczekiwałam niczego innego. Tutaj nie chodziło o żaden honor, teraz chodziło o przetrwanie. Gdyby wuj zginął, nie zostałaby w Złotym Dworze prawie nikt kto mógłby ochronić arystokrację i zarządzać Stróżami.
Na całe szczęście Salvador także to wydawał się rozumieć. Hierarchia. Na pierwszym miejscu życie wampirów, na drugim swego dowódcy, trzeciego nie było.
Ostatecznie wyciągnęłam dwa ostrza, które z zawrotną prędkością przecięły powietrze. Krople deszczu dalej muskały moją twarz, więc przetarłam je zewnętrzną stroną dłoni.
Nim już chciałam podążyć do środka, ręka Salvadora zacisnęła się na moim barku, powstrzymując przed jakimkolwiek krokiem.
— Nie możesz sama... — Miałam wrażenie, że nie te słowa miały paść z jego ust. Ale mimo wszystko niczego innego się nie spodziewałam.
Żałosne.
— Zawiadom resztę, postaram się do tego czasu przeżyć.
Ręka niechętnie puściła mnie, a ja ruszyłam przed siebie. Wytężyłam słuch, a mięśnie napięłam, by były gotowe do nagłego ataku. Pośród zimnych murów i tej ciszy oraz niezwykłej pustki zdawało się, że zagrożenie to tylko jedno z nieprzyjemnych urojeń.
Nie dałam się jednak zwieść złudnemu spokojowi. Ruszyłam dalej po długich, marmurowych schodach, które kończyły się w kolejnym korytarzu. I właśnie tam dostałam odpowiedź na pytanie, gdzie są moi pobratymcy.
Po lewej stronie betonowej ściany ciągnęła się smuga krwi, która, wydawało się, że nie ma końca.
Z kolei przed moimi stopami leżały ciała ubrane w czarne płaszcze i tylko dzięki temu domyślałam się, że to moi bracia i siostry, ponieważ nie szło rozpoznać po twarzach żadnego z nich.

Zbezczeszczone, splugawione. Słyszysz, Arianwen? Słyszysz, Arianwen? Słyszysz ich krzyki?!

W głowie zapulsował ból, ale nie było to nic z czym bym sobie nie poradziła. Mocniej zacisnęłam palce na zimnej powierzchni rękojeści ostrzy. Ich ciężar dodawał mi sił. Oczyszczał umysł.
To było niczym mgnienie. W jednej chwili pojawiło się pośród trupów. Szybkie i czarne jak najokrutniejsza dusza. Pasma żył łączyły się w jedno, a oczy — zupełnie czerwone — poruszały się jak oczy lalki.
Długi język, kontrastujący z całością, oblizał wargi, zapewne spierzchnięte.
— Arianwen — zasyczał, jakby na mnie cały czas czekał. Tylko siłą woli zdołałam się nie wzdrygnąć. — Arianwen, patrz na te piękno martwych... ciaaaał.
Rozłożył dłonie, a ja przesunęłam się bliżej, starając nie nadepnąć na fragment czyjeś nogi. Chciał żebym bardziej przyjrzała się tej makabrze, aczkolwiek nie miałam takiego zamiaru. Nie mogłam się rozproszyć.

Musisz przeżyć.

Smród trupów docierał do mnie z zatrważającą siłą. Był torturą, ale też wywoływał skrywaną przed wszystkimi nienawiść. Furię. Chciałam zamordować to coś, wyrwać mu wszelkie możliwe członki...
Patrzeć jak kona... Jak krzyczy moje imię...

Musisz być maszyną, wyszkoloną bestią, bez uczuć. Gdy walczysz to jest mechanizm. To jest taniec śmierci. Beznamiętna, bądź beznamiętna, gdy tańczysz.

Głos Wilka rozbrzmiał, jakby znajdował się tuż obok. Przywrócił mnie do rzeczywistości, spowodował, że emocje zniknęły. Jeśli chciałam przeżyć, musiałam być martwa w środku.
Poruszył się nagle, tak niespodziewanie, że sapnęłam, gdy zrobiłam płynny obrót. Nie dał mi czasu na wytchnienie, szpony przesunęły się po mojej twarzy, ale lekko, nie zdołały ją trwale uszkodzić, ponieważ odchyliłam się równie zwinnie. A potem...
Otwarta ręka uderzyła w moją klatkę. Zgrzyt kości, gdy obiłam się od ściany, a następnie opadłam bezsilnie na postrzępione ciała, był słyszalny nawet dla mnie. Zacisnęłam zęby i podźwignęłam się, czując, że podpieram się na pokrytej krwią skórze.
Przeturlałam się. Demon z krzykiem znowu zaatakował i tym razem wsunął już pod moje żebra pazur. Ignorując ból, ostrze wbiłam z siłą w jego przedramię. Musiałam naprzeć mocniej. Mocniej. Jeszcze mocniej.
W końcu rozszalały odsunął się ode mnie, a jego przedramię opadło ciężko obok mnie. Nie mogłam tryumfować, nie, gdy to coś teraz było coraz bardziej zdenerwowane.
Zamachnął się, powstałam, uchyliłam, a potem naparłam. Dwa ostrza płynnie zagłębiły się prosto w lewą pierś stworzenia.
Syknął i czas się dla mnie zatrzymał. Z ulgą i zachwytem patrzyłam jak zsuwa się bezwładnie na trupy, po których stąpaliśmy. Niedowierzenie przemknęło przez lico tego odrażającego stwora.
Zmęczona, wytarłam z kącika ust posokę, po czym przyklęknęłam na kolano. To był mój błąd.
Silna ręka zacisnęła się na moim ramieniu i uniosła do góry. Odwróciła do siebie, a ja z przerażeniem zobaczyłam kolejnego Demona. Uśmiechał się do mnie w taki sposób, jakby witał starego przyjaciela. Jego usta zaczęły zbliżać się do moich, powoli i choć próbowałam się wyrwać, zaczynałam rozumieć, że to nic nie da. Nie teraz.
Ostrze w mojej prawej dłoni uniosło się odruchowo do góry, przymknęłam powieki, uspakajając się, nie patrząc w te krwawe oczy.
Sztylet musnął mojej szyi, kiedy usta już niemalże stykały się z moimi. Wbiłam krawędź w swoją skórę i jeszcze tylko trochę...
Nagle demon opadł, a inna, potężna ręka przytrzymała moją, nim całkowicie poderżnęłam swoje gardło ostrzem, wykonując oczyszczenie.
Spojrzałam do góry. Czarno-czerwony strój i beznamiętne, twarde oblicze było mi bardzo dobrze znane. Jego oczy zmrużone i czujne, spoglądały na mnie z nieodgadnioną iskrą.
Lord Parsivall nic nie powiedział, tylko szorstko podciągnął mnie ku sobie, bym powstała. Zrobiłam to i choć widział, że moje nogi uginały się pode mną, już mi nie pomógł.
— Chodź — nakazał wyprutym głosem, jakby to wszystko przed chwilą się nie wydarzyło. Jakby nie był świadkiem mego końca.
Odetchnęłam bezgłośnie, gdy się odwrócił. Czekał, nie zerkając w moim kierunku. W końcu wzięłam się w garść, chociaż czułam, że nadal drżę.
Ruszyliśmy przez trupy. Gdy skręcaliśmy w następne korytarz, już domyślałam się, gdzie kierujemy swoje kroki.
Nie myliłam się.
Przed nami kroczyły czerwono-czarne płaszcze, a pośród nich księżniczka. Nim jednakże spotkali się z nami, gwałtownie skręcili w lewo, prosto do komnaty królowej. Nie weszli jednak, poczekali aż księżniczka sama naciśnie klamkę.
Wydawała się jakaś niepewna. Jakby... Popatrzyłam na Parsivalla, oboje wymieniliśmy spojrzenia i przyspieszyliśmy. Księżniczka weszła do środka, a my tuż za nią, przepychając się przez członków Gwardii.
Wszyscy zamarliśmy, niczym kamienne posągi. W naszych oczach, byłam pewna, odbił się obraz królowej, stojącej na parapecie, przy rozwartym oknie. Miała nagie stopy, a na sobie białą suknię. Jej włosy rozpuszczone drgały, gdy i deszcz, i wiatr przenikał do środka.
Była prawie jak bogini, ale właśnie ta bogini po chwili wyciągnęła nóż i bez jakiegokolwiek wahania wsunęła w swoją pierś. Jej stopa jeszcze zdążyła zrobić krok. Krok, który sprawił, że niemalże pofrunęła prosto w sidła ciemności.
Noc, zauważyłam, właśnie zamajaczyła na pochmurnym niebie. Było spokojnie, żadnych krzyków, żadnych słów. Tylko ta przeszywająca cisza. Martwa cisza.
I nagle, niczym wybudzona z transu, księżniczka się poruszyła. Ale nie zdążyła podbiec i wychylić się przez okno, by zobaczyć zmasakrowane ciało. Nie zdążyła, ponieważ odruchowo pochwyciłam ten delikatny nadgarstek zakrwawionymi palcami.
Potem sama osunęłam się na posadzkę, myśląc, że ów anioł jest jedynym moim wybawieniem przed śmiercią.