"Demon, który złoży na wargach wampira
pocałunek, wysysa jego duszę, przejmując tym samym kontrolę nad pozbawionym
życia ciałem. Jest to okropny proces, ponieważ stwór ten, zwany Opętańcem,
posiada wszelkie wspomnienia opętanego. Często przez to może się wydawać, iż
mamy do czynienia z prawdziwym, nieopętanym wampirem.
Nic dziwnego więc, kiedy matka morduje dzieci. One
są nieświadome, że jej już nie ma."
Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone
Wylądowaliśmy
na ogromnej, zielonej polanie, gdzie klika kroków dalej stało trzech odzianych
w czarne, sięgające kolan płaszcze nieznajomych mi Stróżów. Kiedy wiatr targał
ich ubrania, dostrzegłam pod spodem lateksowy, służbowy uniform, który ja też
na sobie miałam.
Pożegnałam
Darka i zatrzasnęłam drzwiczki. Nie patrzyłam jak helikopter na powrót oddala
się na bezchmurnym niebie, a kroki skierowałam do czekających na mnie mężczyzn.
—
Witajcie, Bracia Stróże — rzekłam i sztywno skłoniłam się.
—
Witaj, Siostro — odrzekł jeden z nich, stojący najbliżej. Jego oczy miały dwa
różne odcienie — prawe było zielone, a lewe — brązowe. Ponad to był ode mnie i
od swoich towarzyszy wyższy o głowę. A gdy się odezwał również odwzajemnił
gest, jednocześnie z dwoma pozostałymi. — Jestem Salvador i należę do
pododdziału lorda Marshalla.
Zdumiałam
się, acz nie dałam tego po sobie poznać, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
Posłusznie ruszyłam z nimi ramię w ramię, w końcu spojrzenie kierując na
niezwykle wysoki i masywny, biały mur przed nami.
Tylko
raz miałam przyjemność go ujrzeć, jako mała dziewczynka, gdy matka odwiedzała
swoją bliską przyjaciółkę — księżną Victorię de Clare. I mogłam, tak jak teraz,
z zapartym tchem patrzeć jak wielkie wrota Złotego Dworu rozwierają się powoli.
Kolejni
Stróże stali przy wejściu, im jednak tylko skinęłam głową. Widziałam, że każdy
z nich uważnie mi się przypatruje, może trochę nieufnie, może trochę z pogardą.
Nie
przejęłam się tym, ruszyłam dalej. Usłyszałam tylko głuchy trzask zamykanej
bramy, a potem przystanęłam by móc zobaczyć to, co skrywał mur.
Oto
właśnie byłam w Złotym Dworze. W wielkim, niesamowicie lśniącym pałacu, który
rządził się własnymi prawami. To było jak zderzenie światów. Jak przeniesienie
się do innej rzeczywistości. Piękne, bujne suknie, niesamowite fryzury, karoce,
bale i... intrygi. Teraz zaś — panował tutaj złudny spokój. Nie było innych
osób, prócz dużej ilości Stróżów dookoła mnie.
Panował
dzień, a w Złotym Dworze życie budziło się nocą. Nawet zwykli ludzie
przebywający w tym miejscu, nie mieli prawa o tej porze wychylić się ze swoich
komnat.
Zmrużyłam
oczy, zerkając na wysoką więżę, na liczne okna, potem zaś na majestatyczny ogród
po prawej stronie. Tak, oczywiście królowa musiała mieć piękne widoki, gdy
stawała na balkonie.
—
Arianwen! — usłyszałam znajomy mi głos. Natychmiastowo więc się odwróciłam, by
zobaczyć przed sobą przystojnego, wyglądającego na dwadzieścia lat mężczyznę o
posturze niezwykle masywnej. Nie miał włosów, za to widziałam na łysej głowie
wytatuowanego skorpiona. Na twarzy zaś dostrzegłam nowe szramy, ponieważ
Marshall jako nieliczny decydował się swe blizny umieszczać właśnie w tym
miejscu, a nie na innych częściach ciała. — Naprawdę zakładałem, że jednak nie
przylecisz i wybierzesz tę swoją Walię.
Mój
kącik ust lekko drgnął.
—
To chyba słabo mnie znasz, wuju — odrzekłam. I oboje, pod czujnymi
spojrzeniami, skierowaliśmy się w stronę bocznego wejścia do zamku. — Nigdy nie
odmówiłabym spotkania z tobą.
Oczywiście
wuj wiedział, że naginam prawdę, ponieważ nie sądziłam, iż to jego oddział
również sprowadzą do Złotego Dworu.
Weszliśmy
do środka. Ciemność w jednej chwili nas owlekła, a zimno przeszyło zaraz potem.
Napięłam mięśnie, przyspieszyłam kroku, a już po chwili zostałam silnie
pociągnięta w kąt korytarza. Nie oponowałam, wiedząc, że taki był zamiar
Marshalla.
—
Mówili ci o całej sprawie? — zapytał szeptem, wytężając jednocześnie wzrok i
słuch, a tym samym przybliżając się do mnie. Wydawało się, że nikogo nie ma w
pobliżu.
Skinęłam
głową.
—
Wiem, że król nie żyje. Twoi ludzie wiedzą?
Marshall
zaprzeczył.
—
Jak na razie nic nie ujawniamy. Zresztą nie ma czego ujawniać, tylko nieliczni
zostali poinformowani o tym, co się tak naprawdę stało. Księżna Victoria jednak
nakazała mi całkowitą ostrożność, są podobno podejrzenia, że gdzieś tutaj
skrywa się Opętaniec i to on stoi za całą zbrodnią.
—
Tyle też mi zdradzono — oschle przyznałam. — Ilu arystokratów przyjechało?
To
była najważniejsza kwestia. Ilu podejrzanych było?
—
Nie zadowoli cię odpowiedź. — Marshall skrzywił się. — Przed zabójstwem zostały
wyprawione urodziny księżniczki, więc jest i hrabia Cambarsh, lordowie z
Południa, baron Cambell z rodziną i wielu, wielu innych... Jak na razie węszę,
ale wątpię, by nas dokądś to zaprowadziło...
Nagłe
kroki na schodach po naszej lewej stronie, sprawiły, że oboje w jednym momencie
zamarliśmy. Moja dłoń z przyzwyczajenia zawędrowała pod czarny płaszcz, by
odnaleźć rękojeść ostrza i musnąć je opuszkami palców. Ale nim całkowicie
zdołałam ją ująć, ujrzałam sunącą po schodach dziewczynę. W białej, okazałej
sukni, której materiał niemalże płynął po ziemi wraz z długim, przeźroczystym
welonem.
Zmrużyłam
oczy, niezauważalnie puściłam sztylet, choć mogłabym przysiąc, iż Marshall
dostrzegł ten instynktowny, wyuczony przez lata praktyki gest.
Dziewczyna
koniec końców stanęła przed nami w całej okazałości i zapytała:
—
Marshall?
A
mimo to jej błękitne oczy nie oderwały się ode mnie ani na sekundę. Mogłam więc
podziwiać tę nieskalaną, niemalże białą niczym karta papieru twarz oraz blond
włosy, niezwykle długie i opadające na jej ramiona kaskadą. Wyglądała niczym
niewinny, nieskalany anioł.
Anioł,
który zapewne nie był gotowy na stwory czyhające za jej plecami, chcące
pozbawić życia. Ona nie mogła wiedzieć, jak parszywy i brutalny był ten
gówniany świat i niemalże chciało mi się śmiać z absurdalności tej sytuacji.
A
mimo to przyklękłam na kolano i schyliłam głowę w geście oddania.
—
Oto Arianwen Ysbail z rodu Irisky, księżniczko — przedstawił mnie Marshall, a
ja mogłam niemalże usłyszeć jak blondwłosa otwiera usta w jawnym
zdumieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz