wtorek, 11 września 2018

Demony wołają po zmroku



„Demony wolą egzystować w swojej opętańczej formie, ponieważ wtedy słońce nie jest dlań zagrożeniem. Niemniej jego prawdziwa powłoka jest znacznie niebezpieczniejsza i nawet dobrze wyszkolony Stróż może nie wyjść z tego spotkania cało. Demony poruszają się w nocy, ponieważ ciemność jest ich odwiecznym sprzymierzeńcem."

Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone

Szorstkie dłonie przesunęły się po moim nagim ramieniu. Zimno powstałe z tego powodu na chwilę przyniosło ukojenie. Ostry, niemal duszący zapach mięty doszedł do moich nozdrzy, ale nie skrzywiłam się z tego powodu — zdążyłam przywyknąć.
Mocniej przymknęłam oczy, ponieważ nieoczekiwanie złapało mnie znużenie. Obraz jaskini i ostrych skał rozmazał się. Teraz nawet nie mogłam wyłapać konturów koca rozłożonego tuż przy rozpalonym ognisku.
— Robi się zimno — usłyszałam beznamiętny głos mężczyzny, który mnie zaskoczył. Uczucie senności w tym samym momencie odeszło, a obolałe kończyny zabolały, gdy masująca mnie ręka mocniej nacisnęła. Faktycznie Wilk miał rację. Czułam, że ze strony wejścia nieprzyjemnie wieje. Płomień ognia z kolei czasami niepokojąco drgał. — Zimno i nieprzyjemnie.
— Wiesz, że jest mało kobiet Stróżów? — zmienił nagle temat. Ton z obojętnego i wyprutego z emocji stał się teraz dziwnie twardy. Nasączony jadem. Dłoń z ramienia przeszła na gardło, a mój puls przyspieszył. Siedziałam jednak dalej nieporuszona, mając mężczyznę za sobą i czując silne ręce na palącej żywym ogniem skórze.
— Wiem — odrzekłam tylko, chociaż atmosfera z każdą kolejną sekundą tężała. Stała się dziwnie napięta.
Przełknęłam ślinę.
— Nie zastanawiało cię, dlaczego tak jest? — zapytał, palcami czule naciskając pulsującą tętnicę. Jego oddech podrażnił moje ucho, przez co mimowolnie włosy na karku się zjeżyły.
Nóż, którym nie tak dawno obdzierałam upolowanego królika, leżał tuż obok ogniska. W tej chwili o wiele za daleko. Tak samo jak srebrny sztylet, teraz lśniący w pomarańczowym, przytłumionym świetle, jakby kpiąco.
Gdyby Wilk mnie zaatakował, mogłabym spróbować obronić się własnym ciałem, jednak w dalszym ciągu miałam uszkodzone przedramię, dlatego nie wydawało się to być dobrym pomysłem. Szczególnie, że ten był ode mnie dwa razy większy i silniejszy. Przegrywałam z nim w walce, kiedy byłam w pełni sił, a szacując teraz szanse, osądziłam, iż wyjście z tego żywym mogło graniczyć z cudem. Postanowiłam więc czekać na kolejny ruch mego mentora.
— Odpowiem ci — oświadczył. — Ponieważ są za słabe. Źle wyszkolone i większości przypadków — naiwne. Ponieważ — z całej siły zacisnął palce na mojej szyi, ograniczając mój dopływ powietrza do minimum — wiele z nich w tej sytuacji zaczęłoby mnie błagać o uwolnienie. Szlochać i prosić, a przede wszystkim wziąłby nad nimi górę strach.
— Ale strach — kontynuował — jest naturalną reakcją. Z nim też trzeba się zaznajomić, umieć sobie radzić. Nie można dać się wytrącić z równowagi w takim momencie. Dlatego imponuje mi, że właśnie teraz dobierasz się do moich spodni, chcąc pochwycić ostrze.
Momentalnie moja lewa, zdrowa ręka opadła bezwładnie, gdy zrozumiałam, że mnie przejrzał. Sapnęłam, a może sapnęłabym, gdyby tlen wdzierał się do moich płuc. Ból w klatce piersiowej mi to uniemożliwiał. Ale nie musiałam więcej na ten temat myśleć, ponieważ mężczyzna nagle mnie puścił, a następnie obrócił w swoją stronę.
— Uważasz więc, że kobieta nie może być Stróżem? — zapytałam oschle, chociaż w istocie ciekawiła mnie odpowiedź. — Że jesteśmy gorsze?
Nasze spojrzenia, oba natarczywe, chłonęły się wzajemnie.
— W rzeczywistości tak mało kobiet jest w naszych szeregach nie przez to, że nie potrafią walczyć, ale przez to, że w Kamiennej Twierdzy nie są szkolone dostatecznie i po przekroczeniu murów po prostu giną. Niektóre pewnie są lepsze, inne gorsze — niemniej wszystkie kończą tak samo.
Zaskoczona odchyliłam się lekko. Nie spodziewałam się słów, które padły. Nie spodziewałam się również takiego zachowania Wilka, po tym jak wyłamał mi bark i doprowadził do tego, że każda część mojego ciała pokryta była przez intensywny, niezdrowy i lekko przerażający fiolet. Ponadto byłam opuchnięta i brudna. Oczywiście smarował mnie maścią i czasami przemywał mokrą, śmierdzącą szmatą rany, ale tylko po to, bym podczas następnego starcia mogła stać na własnych nogach.
— Dlaczego akurat mnie zdecydowałeś się szkolić?
To pytanie samo wyszło z moich ust, nim chociażbym się zastanowiła nad jego sensem. Kącik ust Wilka ruszył do góry. Poruszył się nieznacznie. Znowu pochwycił słoik i wydobył miętową, silną maść, po czym przyłożył do mojego siniaka tuż nad piersią. Jego dotyk tym razem był nad wyraz delikatny.
— Dlaczego się zgodziłeś? — dodałam z mocą. On jednakże nie zamierzał mi od razu tego zdradzić. Uśmiechnął się szerzej, niebezpiecznie, tak jak tylko prawdziwy wilk potrafi.
— Póki do mnie przyszłaś, sama się doszkalałaś, prawda?
Skinęłam beznamiętnie głową.
— Miałam czternaście lat, gdy zabiłam pierwszego Opętańca, potem przez dwa lata uczyłam się tropienia i walki. Czasami polowałam — odrzekłam zimno, choć to przecież usłyszał ode mnie przy naszym pierwszym spotkaniu.
— Co cię więc skłoniło do przyjścia do mnie?
— Spotkałam Demona.
Bolesne wspomnienie powróciło. Czarna, potężna istota zamajaczyła w umyślę owiana, jak tamtej nocy, mgłą. Do dzisiaj nie wiedziałam, jak wyglądał ten stwór. Nie zdążyłam choćby krzyknąć, gdy to coś wgryzło się we mnie. Pamiętałam, że ogarnęła mnie panika i potknęłam się o konar drzewa. Jakaś gałąź wbiła mi się boleśnie w żebra, kiedy upadłam. Wtedy także zorientowałam się, że przez palce przelatuje mi krew, a czerwień oblepia cały mój brzuch. Byłam w amoku, może dlatego nie dojrzałam postaci, która się nachyliła tuż nade mną. W tamtym momencie moje życie nie tyle co stanęło na szali. To było znacznie gorsze — mogłam przemienić się w Opętańca, a to zrozumiałam parę dni później, we własnej komnacie, gdy Edgar zmieniał moje opatrunki.
Co mnie uratowało, zapytałby ktoś. I mogłabym skłamać, mówiąc o cudownych umiejętnościach, aczkolwiek prawda była znacznie prostsza — szczęście.
Gdy cień stanął nade mną, chcąc zapewne złożyć na moich wargach śmiertelny pocałunek, pierwsze promienie wychyliły się zza horyzontu, dosięgając nas. A potwór, ponieważ wyczuł zagrożenie, zniknął w głębi lasu, pozostawiając mnie samą i najważniejsze — żywą.
— I co wtedy zrozumiałaś?
Głos przywrócił mnie do świadomości. Zerknęłam znowu na mężczyznę, w którego w oczach czaiło się coś niepokojącego. Jakiś intensywny, nieznany mi płomień. Nagle w jego dłoniach nie było maści, a za to trzymał czarną, poszarpaną chustę.
— Że jestem za słaba, aby się z tym mierzyć — oznajmiłam. Czarna chusta opadła na moje oczy, ponownie pogrążając mnie w ciemności. Nie protestowałam, gdy zawiązał ją mocno, opatulając mnie swoim zapachem. Czułam od Wilka nie tylko pot, ale również wyrazisty zapach maści.
— Ponieważ wierzę, że tylko ciemność może się mierzyć z ciemnością — usłyszałam twarde słowa. Wiedziałam, że właśnie dostałam odpowiedź na swoje pytanie.
Dlaczego ja?
Dlatego, że widział we mnie to, co wszyscy — nienaturalną, wrogą ciemność.

Bzdura — pomyślałam. Deszcz dalej moczył mój płaszcz i włosy, spływał po bladej, odchylonej twarzy. Wspomnienia w takich chwilach powracały intensywniejsze niż zazwyczaj, ale myśli wbrew pozorom stawały się spokojniejsze. Dzisiaj wiedziałam, że moje przypuszczenia odnośnie słów i czynów Wilka nie były prawdziwe. Tkwiła w nich głębia, której wtedy nie mogłam pojąć.
Poczułam instynktownie, że ktoś przysuwa się do mojej osoby. Zmarszczyłam brwi, kątem oka widząc, że jeden ze Stróżów zdecydował się dołączyć do mnie. Teraz również moknął na środku ogrodu, pod bacznymi spojrzeniami swych Braci.
— Mój wuj cię tutaj przysłał... — zapytałam, oceniając przystojną, kanciastą twarz. Oczy mężczyzny nawet w deszczu lśniły nienaturalnym blaskiem. Ponadto wydawały się być magiczne — jedno było zielone, drugie brązowe. — ...Salvadorze?
Uśmiechnął się lekko na dźwięk swego imienia.
— Pamiętasz, Siostro — orzekł zadowolony, splatając dłonie sztywno za sobą. Wyglądał profesjonalnie w czarnym, opinającym mięśnie odzieniu. Dodatkowo wystające spod narzuty ostrze dodawało drapieżności i niebezpieczeństwa. Byłam ciekawa jak dobry był. Czy udałoby mu się przeżyć stracie chociażby z moim wujem.
— Pamiętam — potwierdziłam. — Zresztą wydaje mi się, że skoro poznałam cię wczoraj nic w tym dziwnego. W każdym razie dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
— Nie, lord Marshall nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu zdziwiło mnie, że mokniesz tutaj samotnie. Stwierdziłem też, że się dołączę, by ci potowarzyszyć.
— Miło z twojej strony — zakpiłam, a potem odwróciłam się do niego. Nasze spojrzenia się spotkały. — Wydaje mi się jednak, że masz nocną wartę i lord Marshall nie będzie zadowolony jak dowie się, iż nie regenerujesz teraz swych sił.
— Mógłbym powiedzieć o tobie to samo, Siostro — natychmiast odparł rozbawiony. — Zresztą dziwi mnie fakt, że wiesz kiedy mam nocną zmianę, szczególnie, że jak mówisz, poznaliśmy się wczoraj.
Wyminęłam go zwinnie, nadal czując na sobie spojrzenia innych, skrytych pod zadaszeniem Stróżów. Skierowałam się w stronę bocznego wejścia do zamku.
— Nic w tym dziwnego. Sam zdradziłeś, że należysz do pododdziału lorda Marshalla — wyjawiłam, słysząc kroki Salvadora, który widocznie nie zamierzał dać za wygraną. — Ludzie mego wuja mają nocną zmianę...
Gwałtownie stanęłam, nawet nie dochodząc do drzwi. Zerknęłam ze zdumieniem w górę i choć deszcz przysłaniał widok i tak dostrzegłam jakąś postać w oknie.
Patrzyła prosto na mnie.
— Księżniczka Rhosyn widocznie także nie może spać — osądził Salvador, kiedy stanął obok mnie. — Chyba każdy tutaj czuje się niespokojny, nieprawdaż?
Czuję śmierć — pomyślałam, gdy błękitne oczy mnie pochłaniały. Były dziwnie smutne, ale równocześnie czułe. Po gładkim poliku zaś spływała samotna łza. Możliwe, że było to moje urojenie, bo przecież krople deszczu dalej opadały na ziemię, świat przykrywając niewyraźną pokrywą. Wtedy biel i woda stanowią żałobny, zupełnie niezwykły obraz.
Dalej jednak piękny. Bo ten smutny, odziany w nieskalaną suknię posąg zdawał się być dziełem sztuki, które było mi bliższe w tym momencie niż cokolwiek innego. Jakby dotykało mojej zranionej duszy, lecząc ją od bólu, od nienawiści, od mroku. Ratując mnie na wszelakie możliwe sposoby.
Ale trwało to ulotną chwilę. Salvador poruszył się, a dźwięk tego ruchu sprawił, że wybudziłam się z tego niespodziewanego odrętwienia. Potem ruszyłam dalej, próbując jednocześnie wymazać wspomnienie tych intensywnych, niebieskich oczu. Na marne. Ono dalej mnie prześladowało. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz