"Lucyfer zniewolił nieskalanego złem anioła,
wypuścił z niego posokę i zmieszał ją ze swoją. Potem zaś napełnił umarłe ciało
i stworzył pierworodnego wampira, który żeby przetrwać potrzebował krwi żywego.
Ale Lucyfer nie był zadowolony. Anielska krew bowiem
przemawiała także w żyłach jego dzieci. Dlatego po raz kolejny zdecydował się
oderwać skrawek swojej duszy i podzielić na milion kawałków. Tak właśnie
powstały Demony. Do szpiku kości złe i zupełnie oddane swemu stwórcy.
Ich misją zaś stało się wyplenienie wampirów, z
których już Lucyfer nie był zadowolony. Do dzisiaj Demony wychodzą z piekieł i
rozpoczynają łowy.
Niektóre jednak legendy twierdzą, że za tym kryje
się znacznie więcej..."
Syriusz Verne, Kroniki
Nadprzyrodzone
Droga
Arianwen,
Nicolas de
Clare nie żyje. Przypuszczam, że ta wiadomość Tobą wstrząsnęła, jak zresztą
nami wszystkimi. Niestety tak malują się fakty i nie będę Ciebie zwodzić w tej
kwestii.
Przypuszczam
również, że chciałabyś wiedzieć jak to się stało... Niemniej nie jest to temat
do korespondencji. Wiedz jedno — Złoty Dwór już nie jest bezpiecznym miejscem.
Mniemam przypuszczać nawet, że pośród nas, arystokratów, ukrywa się Opętaniec.
Oczywiście wszystko nadal jest utrzymywane w sekrecie, chociaż widzę, że każdy
dłużej przypatruje się wszystkim dookoła, śpi z nożem pod poduszką.
Wampiry się boją, nawet ja muszę przyznać, że
strach w tym wypadku nie jest mi obcy. Oczywiście zdecydowaliśmy się na
sprowadzenie do Dworu wielu Wampirzych Stróżów, nie jestem jednak przekonana
czy aby na pewno to wystarczy. Właśnie z tego powodu piszę do Ciebie.
Wiem, że od
dobrego czasu działasz na własną rękę oraz nie służysz nikomu, ale i tak proszę
Cię, żebyś przybyła na Złoty Dwór. A przynajmniej rozpatrzyła moją propozycję.
Nie ukrywam,
że potrzebujemy teraz najlepszych i w innym wypadku poprosiłabym Twojego ojca,
ale wiesz, że ze względu na burzliwą przeszłość jego obecność na królewskim
dworze jest niemożliwa. Ponadto rozmówiłam się z Królową i bezsprzecznie
pragnie, żebyś to Ty przybyła.
Dlatego raz
jeszcze w jej imieniu proszę Cię o zaakceptowanie propozycji.
Z poważaniem,
Księżna
Victoria Sophia de Clare
Spojrzałam
na ojca. Jego powieka nawet nie drgnęła, ale ja szybko domyśliłam się, że
księżna musiała wcześniej skonsultować się z nim i powiedzieć o planach, jakie
miała w stosunku do mnie. I oczywiście wcale nie posiadałam wyboru, a Victoria
de Clare o tym doskonale wiedziała, chociaż przynajmniej zdołała w liście
zawrzeć pozory prośby.
Oczywiście
sprawa była od początku przesądzona, więc nie pozostało mi nic innego niż
zapytać:
—
Kiedy wylatuję?
—
Za dwa dni — odpowiedział i na tym zakończyło się nasze spotkanie. Odwróciłam
się na pięcie i wyszłam, starając się nie pokazać po sobie swojego
zdenerwowania. Dopiero, gdy drzwi się zatrzasnęły, osunęłam się po ścianie,
jednocześnie biorąc głęboki oddech.
"Nicolas
de Clare nie żyje".
Za
tym zdaniem kryło się tak wiele, że w pierwszej chwili bałam się, iż ojciec
dojrzy moją chwilę słabości. Cóż się jednak dziwić, skoro właśnie dowiedziałam
się o śmierci Króla Wampirów?
A
przede wszystkim o tym, że Złoty Dwór, który uważano za bezpieczną przystań już
nią nie jest. Jeżeli faktycznie księżnej podejrzenia, co do ukrywania się
Opętańca wśród arystokratów, okażą się słuszne to nasz świat może upaść. Demony
z pewnością raz jeszcze uderzą, bowiem bez Króla jesteśmy słabi. Bezbronni.
A
jeżeli nas wszystkich opętają ze świata wampirów oraz ludzi pozostanie zaledwie
wspomnienie. Fakt faktem nienawidziłam tych aroganckich szlachciców, ale to oni
trzymali rękę na pulsie. Poza tym musimy mieć władcę, bo inaczej zginiemy...
Jasnym
było do czego w liście zmierzała księżna, a czego nie ośmieliła się napisać —
reszta rodziny królewskiej dalej była zagrożona, a przede wszystkim osoba,
która miała zasiąść po swoim ojcu na tronie.
Jeżeli
i ją ktoś dopadnie... nie wróżyłam nam wszystkim dobrej przyszłości.
***
Dwa
dni później wsiadałam do rodzinnego helikoptera, posyłając na pożegnanie
delikatny, wymuszony uśmiech w stronę Suzanny, Edgara i młodej służącej Amy.
Tylko oni wyszli, by mnie pożegnać, z pewnością domyślając się, że szybko nie
powrócę do rezydencji. Ojciec tego nie uczynił, szczerze mówiąc nawet tego od
niego nie oczekiwałam.
—
Witaj, Dark — krzyknęłam, bo odgłos silnika skutecznie zagłuszał mój głos.
Jonathan Dark, pełnokrwisty człowiek, na powitanie kiwnął mi głową, gdy już
usadowiłam się i zapięłam pas.
Po
chwili wystartowaliśmy, a ja mogłam ujrzeć oddalające się sylwetki oraz
śnieżnobiały, ogromny dom, który nawet z tak daleka wydawał się równie piękny,
co okrutny.
—
Panienka na coś grubszego się szykuje? — zagadał Dark. Spojrzałam na niego
kątem oka, oceniając sztywną sylwetkę, przystojną, kościstą twarz i głęboko
błękitne oczy, które kontrastowały z ni to brązowymi, ni to rudymi włosami.
—
Nie tym razem. Nie planuję polowania na Demony; po ostatnim razie stwierdziłam,
że to zbyt duże ryzyko — przyznałam otwarcie.
—
Faktycznie, ostatnio słyszałem, że panienka usunęła się w cień — dodał, jakby
zachęcając mnie do zwierzeń.
—
Cóż... wolałam odpocząć. — Oparłam się głową o grubą szybę i zmrużyłam oczy.
—
Więc — odchrząknął — ponownie ochrona?
Wiedziałam
do czego nawiązywał. Ostatnimi czasy po prostu polowałam na Demony czy
Opętańców, ale był też okres w którym brałam pełnoetatowe sprawy, związane z
ochranianiem arystokracji. Dwa lata temu miałam zaszczyt czuwać nad Rene Maxine
de la Fons. Wampirzą, bogatą dziewczyną wywodzącą się ze znakomitego,
francuskiego rodu. Zrezygnowałam jednak z tej posady, gdy Rene naraziła
lekkomyślnie swoje życie, wbrew mojemu rozkazowi. Mogła mnie obrażać, nie
szanować, ale stosować się do poleceń. Tylko tego od niej wymagałam, lecz
widocznie nawet to ją przerastało.
Od
tamtej pory porzuciłam inne propozycje i na własną rękę polowałam na bezduszne
stwory. Czasem biorąc pojedyncze sprawy, na jedną noc, by na jakiś większych
przyjęciach ochraniać znane osobistości, a potem ponownie usunąć się w cień.
Nie chciałam się angażować na próżno, teraz jednak nie miałam wyjścia.
—
Tak — zdecydowałam się w końcu dopowiedzieć.
—
Można spytać, kto będzie tym szczęśliwcem?
—
De Clare.
Na
twarzy Darka od razu pojawiło się zdumienie, ale nie skomentował moich słów,
ani nie zapytał o nic innego, widocznie również orientując się w wampirzym
półświatku.
Sprawa
ta nawet dla niego była nad wyraz delikatna.
—
Panienka pracuje sama, prawda? — spytał, umiejętnie zmieniając temat. Pokiwałam
głową na potwierdzenie.
—
Można zapytać dlaczego?
—
Kilka lat temu pracowałam z innym Stróżami, którzy nieświadomie ściągnęli nas w
pułapkę, zastawioną przez Opętańców — zamilkłam, by po chwili uściślić — Jeden
z nich nie sprawdził miejsca, w którym mieliśmy się spotkać, mimo że mnie
osobiście powiadomił, iż to zrobił. Wyszliśmy z tego cało, oprócz chłopca, za
którego byliśmy odpowiedzialni. Do tego owy Nieczysty w tej potyczce stracił
oko i musiał zrezygnować ze służby.
—
Kiepska sprawa — przyznał. — Już nie dziwię się, że panienka działa w
pojedynkę.
Pewnie
wcześniej sądził, że to czyniłam ze względu na ojca, który również miał taki
zwyczaj. Ale teraz musiał przyznać, że się pomylił i była to w zupełności moja
decyzja, nie jego. Zresztą ojciec, nie tyle, co sam pracował — chodziło raczej
o to, że dla jednej osoby. Dla jednej osoby, którą zawiódł.
Konkretnie,
dla mojej matki.
Jonathan
Dark potem już nic się nie odzywał. Towarzyszyła nam niezręczna cisza, w tle
zaś słychać było głośne brzęczenie helikoptera.
No cóż... nasza główna bohaterka jeszcze nie wie w
co się pakuje ;) Zapewne gdyby wiedziała, nie wsiadłaby do tego helikoptera...
W każdym razie kolejny rozdział za nami. Sama nie wierzę, że mam tyle zapału do
tego opowiadania i że odważyłam się nawet dla niego stworzyć osobne konto, by
nie mieszało się z innymi moimi "dziełami". Oczywiście z resztą
zalegam, ale moja wena ma własne potrzeby, więc... więc za nią nie odpowiadam
:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz