wtorek, 11 września 2018

Lustrzane odbicie


"Niektóre blizny Stróżów są czarne, ponieważ ostrze, którym zostały wykonane, nasączone było w truciźnie.
Oznaczają one zabicie nie Opętańca, a samego Demona i wzbudzają strach. Nawet we mnie."

Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone

Wstrzymałam oddech, słysząc kroki. Potem zaś ujrzałam na marmurowej posadzce białą tkaninę, która wydawała się ze mnie szydzić swoją czystością. I wiedziałam, że blada dłoń już niemalże muska mego lica, dlatego przymknęłam powieki, jakby bojąc się tego, co może mnie spotkać po tym dotyku. Ale nagle... nagle wycofała się, a napięcie w jednym, krótkim momencie opadło.
— Księżniczko, chyba nie powinnaś samotnie przemieszczać się po zamku w tak przykrych i niefortunnych czasach? — Ciszę przerwał Marshall, który zapewne uważnie przypatrywał się i dziedziczce de Clare'ów, i mnie. Nie byłam pewna jego myśli. Tego, co wyczytał z naszych twarzy oraz sylwetek. Dalej klęcząc, nie wiedziałam nawet co kryło się na bladym obliczu wampirzej księżniczki. Fascynacja? Współczucie? Odraza?
— Pozwól, że cię odprowadzę.
Wuj rozegrał to perfekcyjnie. Chociaż nie mógł skarcić dziewczyny za nierozwagę, to w tym krótkim zdaniu słychać było upomnienie. Ponadto zaznaczył, iż nie przyjmował odmowy. Księżniczka się zawahała, co wychwyciłam przez sposób, w jakim jej suknia zaszeleściła. Mimo tego wspólnie oddalili się z powrotem na kręte schody. Ja zaś trwałam tak przez dłuższą chwilę, wsłuchując się we własny, trochę niespokojny oddech.
W końcu jednak powstałam. Acz nie ruszyłam się dalej — czekałam aż Marshall powróci.
— Rhosyn Cadwyn Cataleya de Clare. — Głos wuja wydobył się z mroku. Był prześmiewczy acz jednocześnie tkwiły w nim tajemnicze nuty, niczym wyzwanie. — Czyż nie jest urocza?
— Ostatnio, wuju, mówiłeś tak o swoim psie, którego zarżnąłeś następnego dnia — przypomniałam mu, już w następnych sekundach wspinając się na piętro. Z tej odległości widziałam uśmiech błąkający się na surowej twarzy Marshalla.
— Jeśli już o tym mowa... ty chyba podawałaś mi wtedy nóż?
Nie skomentowałam jego słów. Zresztą nawet nie zdążyłam, bo po tym zdaniu odchrząknął i na powrót zmrużył wąskie oczy.
— Mój pies był w każdym razie uroczo irytujący... księżniczka zaś jest po prostu uroczo...
— Niewinna? — podsunęłam sucho, wiedząc, że teraz znowu rozmawiamy na poważnie. Do tego nadal szeptem.
— Raczej naiwna — prychnął. — Chociaż czasami i tego nie jestem pewien...
— Co masz na myśli? — Kątem oka ostrożnie spojrzałam na niego. Lecz jego mina nie zdradziła mi nic oprócz tego, że nad czymś zawzięcie rozmyślał.
Wznowiliśmy kroku. Skierowaliśmy się w prawo, a potem przystanęliśmy przed masywnymi, dębowymi drzwiami. Obok nich stało dwóch odzianych w czerń Stróżów. Obaj uderzyli dłońmi dwa razy w pierś, gdy zobaczyli Marshalla. Na mnie z kolei tylko spojrzeli nieprzychylnym wzrokiem, ale zignorowałam to, będąc całkowicie przyzwyczajoną.
— Tutaj ciebie pozostawię, potem powrócimy do rozmowy — oświadczył, ruchem ręki ponaglając, żebym weszła do środka.
Niemalże od razu dostosowałam się, naciskając chłodną klamkę i otwierając drzwi. Wkroczyłam do pomieszczenia, słysząc za sobą trzask.
Kobieta stojąca przy oknie drgnęła. Odwróciła się zaraz potem, z błyskiem w oku spoglądając na moją osobę i zupełnie bez zdumienia.
Victoria de Clare. Nie dało się jej pomylić z żadną inną osobą. Zawsze w idealnie skrojonej sukni, o kolorze intensywnej czerwieni. Włosy księżna miała brązowe, proste, sięgające ramion, ale tym co ją bezsprzecznie wyróżniało była twarz — twarz wyniosła, piękna acz równocześnie niepokojąco oziębła.
— Księżno — przywitałam się, chyląc głowę.
— Witaj, Arianwen.
Uśmiechnęła się i gestem zaprosiła bym dołączyła do niej. Więc podeszłam, również kierując wzrok na królewskie ogrody oraz sylwetki Stróżów czających się w pobliżu.
— Lubię patrzeć jak się poruszają — wyznała, rękę opierając na szybie i wskazując na Stróżów.
— To właśnie robisz, gdy nie możesz spać? — zapytałam natychmiast, marszcząc brwi. — Patrzysz na mych Braci i Siostry pośród czerwonych róż?
Zignorowała mój zarzut.
— Ostatnio za dużo myślę, a myśli te powodują, iż nie mogę spać. Zresztą nie jestem w tym osamotniona.
Może mi się wydawało, a może faktycznie zaakcentowała ostatnie zdanie, insynuując, iż wie, że już miałam przyjemność spotkać księżniczkę. A może zrobiła to nieświadomie, chociaż z doświadczenia wiedziałam, że każdy krok, słowo, czyn był przez księżną umiejętnie zaplanowany. Za to ją także szanowałam.
— Ale przecież nie jesteś tutaj po to by wysłuchiwać o moich problemach ze snem — kontynuowała. — Raczej, żeby nam wszystkim pomóc.
— Pragniesz, żebym ujawniła Opętańca.
— W głównej mierze pragnę, żebyś ochroniła tą, która ma zasiąść na tronie — zaprzeczyła księżna Victoria. — Chociaż nie ukrywam, że to także by pomogło.
— Co więc mam robić?
— Odpocznij. Najpierw odpocznij — nakazała. — Wiem, że może i ty tego nie potrzebujesz, ale twój organizm owszem, szczególnie, iż jak przypuszczam nie jest przyzwyczajony do nocnego trybu. Jutro omówimy szczegóły, Arianwen.
Nie mogłam się sprzeciwić. Byłam tutaj na jej warunkach, a mój status zresztą na to mi nie pozwalał. Niemniej nie byłam zadowolona z tego powodu.
— Nic nie brałaś ze sobą? — niespodziewanie zmieniła temat, patrząc prosto w moje czarne tęczówki. Oczywiście, znała odpowiedź, nim ja jej udzieliłam:
— Biorę ze sobą tylko ostrza, jak każdy Stróż.
— Bardzo dobrze. — Czerwona szminka pogłębiała biel jej równych zębów. — Kazałam przygotować dla ciebie jedną z komnat i tam także znajdziesz potrzebne rzeczy. Sophia cię zaprowadzi.
— Sophia? — powtórzyłam nieufnie.
— Służko! — krzyknęła mocno, a boczne drzwi otwarły się powoli. Po chwili zobaczyłam w nich młodą służącą, ubraną w czarną suknię oraz przybrany haftem i falbankami fartuch z białego ferkalu. Do tego ów dziewczyna miała w upiętych włosach biały czepek ze zmarszczonej wstążki.
Sophia pokłoniła się przede mną.
— Tędy, pani — powiedziała, nie patrząc mi w oczy. Od razu poczułam od niej zapach strachu. I może to przez mój ubiór, a może przez zimny wyraz na licu. Albo dlatego, że... wiedziała kim jestem.
W każdym razie nie miało to znaczenia. Nawet wtedy, gdy obie weszłyśmy do komnaty.
Oczywiście uczyniłam to pierwsza, mogąc od razu zauważyć, że pomieszczenie, choć nie za duże, było schludne i przede wszystkim dokładnie wysprzątane. Księżna Victoria zadbała by już na moim łożu leżały świeże ubrania oraz, aby na pobliskim stoliczku trwała czarna, skórzana płachta na ostrza.
Instynktownie podeszłam bliżej, aż do okna... I tak, miałam idealny widok na główne wejście do zamku.
Uśmiechnęłam się. Księżna pomyślała o wszystkim.
— Pani, czy chce...?
— Nie. — Natychmiast przerwałam służącej, domyśliwszy się pytania. — Sama się przebiorę. Możesz wyjść.
Zadrżała na dźwięk moje głosu, co zauważyłam kątem oka. Niemniej dostosowała się do polecenia, chociaż dostrzegłam, iż unosi na chwilę głowę, by zobaczyć jak spod płaszcza wyciągam srebrny sztylet.
— Coś jeszcze, służko? — dopytałam, gdy niepewnie stała już za progiem, acz nadal trzymając klamkę.
— Nie, pani. — W popłochu zamknęła drzwi, a ja koniec końców odłożyłam ostrze na materiał. Potem uczyniłam to samo z kolejnym. Chwilę tak stałam, przyglądając się ich rękojeściom. Zaś następnie spoglądając na lśniące w świetle słońca klingi. Ktoś inny zapewne pomyślałby, że są piękne.

Ale ty nie jesteś kimś innym, nieprawdaż? Ty wiesz, że w dłoni zawsze są zimne, nawet gdy oblepione są od krwi... I tak irytująco trudno się je czyści.

Nieważne, pomyślałam sama do siebie. Chwilę później zsunęłam z ramion płaszcz i zaczęłam rozwiązywać sznurki od spodni i gorsetu. Zrzuciłam to z siebie wraz z butami i odwróciłam się naga w stronę wiszącego na szafie lustra.
Blizny nie miałam tylko na plecach. Miałam je wszędzie. Całe ciało wydawało się ponaznaczane, brudne. Niektóre szramy zaś były zupełnie czarne. Przeniosłam spojrzenie nad lewą pierś tam, gdzie tkwił tatuaż kruka. Ptaszysko wyglądało jakby wznosiło się w powietrze, jakby niosło samą nowinę śmierci.

Doprawdy zabawne.

Koniec końców zerknęłam na twarz. Na ciemne oczy, w których malowała się tylko pustka. Uśmiechnęłam się do własnego odbicia. W tym także nie kryło się nic oprócz ułudy.

Jesteś bowiem potworem. Nikim więcej... i nikim mniej, Arianwen.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz