"Niektóre blizny Stróżów są czarne, ponieważ
ostrze, którym zostały wykonane, nasączone było w truciźnie.
Oznaczają one zabicie nie Opętańca, a samego Demona
i wzbudzają strach. Nawet we mnie."
Syriusz Verne, Kroniki
Nadprzyrodzone
Wstrzymałam
oddech, słysząc kroki. Potem zaś ujrzałam na marmurowej posadzce białą tkaninę,
która wydawała się ze mnie szydzić swoją czystością. I wiedziałam, że blada
dłoń już niemalże muska mego lica, dlatego przymknęłam powieki, jakby bojąc się
tego, co może mnie spotkać po tym dotyku. Ale nagle... nagle wycofała się, a
napięcie w jednym, krótkim momencie opadło.
—
Księżniczko, chyba nie powinnaś samotnie przemieszczać się po zamku w tak
przykrych i niefortunnych czasach? — Ciszę przerwał Marshall, który zapewne
uważnie przypatrywał się i dziedziczce de Clare'ów, i mnie. Nie byłam pewna
jego myśli. Tego, co wyczytał z naszych twarzy oraz sylwetek. Dalej klęcząc,
nie wiedziałam nawet co kryło się na bladym obliczu wampirzej księżniczki.
Fascynacja? Współczucie? Odraza?
—
Pozwól, że cię odprowadzę.
Wuj
rozegrał to perfekcyjnie. Chociaż nie mógł skarcić dziewczyny za nierozwagę, to
w tym krótkim zdaniu słychać było upomnienie. Ponadto zaznaczył, iż nie
przyjmował odmowy. Księżniczka się zawahała, co wychwyciłam przez sposób, w
jakim jej suknia zaszeleściła. Mimo tego wspólnie oddalili się z powrotem na
kręte schody. Ja zaś trwałam tak przez dłuższą chwilę, wsłuchując się we
własny, trochę niespokojny oddech.
W
końcu jednak powstałam. Acz nie ruszyłam się dalej — czekałam aż Marshall
powróci.
—
Rhosyn Cadwyn Cataleya de Clare. — Głos wuja wydobył się z mroku. Był prześmiewczy
acz jednocześnie tkwiły w nim tajemnicze nuty, niczym wyzwanie. — Czyż nie jest
urocza?
—
Ostatnio, wuju, mówiłeś tak o swoim psie, którego zarżnąłeś następnego dnia —
przypomniałam mu, już w następnych sekundach wspinając się na piętro. Z tej
odległości widziałam uśmiech błąkający się na surowej twarzy Marshalla.
—
Jeśli już o tym mowa... ty chyba podawałaś mi wtedy nóż?
Nie
skomentowałam jego słów. Zresztą nawet nie zdążyłam, bo po tym zdaniu
odchrząknął i na powrót zmrużył wąskie oczy.
—
Mój pies był w każdym razie uroczo irytujący... księżniczka zaś jest po prostu
uroczo...
—
Niewinna? — podsunęłam sucho, wiedząc, że teraz znowu rozmawiamy na poważnie.
Do tego nadal szeptem.
—
Raczej naiwna — prychnął. — Chociaż czasami i tego nie jestem pewien...
—
Co masz na myśli? — Kątem oka ostrożnie spojrzałam na niego. Lecz jego mina nie
zdradziła mi nic oprócz tego, że nad czymś zawzięcie rozmyślał.
Wznowiliśmy
kroku. Skierowaliśmy się w prawo, a potem przystanęliśmy przed masywnymi,
dębowymi drzwiami. Obok nich stało dwóch odzianych w czerń Stróżów. Obaj
uderzyli dłońmi dwa razy w pierś, gdy zobaczyli Marshalla. Na mnie z kolei
tylko spojrzeli nieprzychylnym wzrokiem, ale zignorowałam to, będąc całkowicie
przyzwyczajoną.
—
Tutaj ciebie pozostawię, potem powrócimy do rozmowy — oświadczył, ruchem ręki
ponaglając, żebym weszła do środka.
Niemalże
od razu dostosowałam się, naciskając chłodną klamkę i otwierając drzwi.
Wkroczyłam do pomieszczenia, słysząc za sobą trzask.
Kobieta
stojąca przy oknie drgnęła. Odwróciła się zaraz potem, z błyskiem w oku
spoglądając na moją osobę i zupełnie bez zdumienia.
Victoria
de Clare. Nie dało się jej pomylić z żadną inną osobą. Zawsze w idealnie
skrojonej sukni, o kolorze intensywnej czerwieni. Włosy księżna miała brązowe,
proste, sięgające ramion, ale tym co ją bezsprzecznie wyróżniało była twarz —
twarz wyniosła, piękna acz równocześnie niepokojąco oziębła.
—
Księżno — przywitałam się, chyląc głowę.
—
Witaj, Arianwen.
Uśmiechnęła
się i gestem zaprosiła bym dołączyła do niej. Więc podeszłam, również kierując
wzrok na królewskie ogrody oraz sylwetki Stróżów czających się w pobliżu.
—
Lubię patrzeć jak się poruszają — wyznała, rękę opierając na szybie i wskazując
na Stróżów.
—
To właśnie robisz, gdy nie możesz spać? — zapytałam natychmiast, marszcząc
brwi. — Patrzysz na mych Braci i Siostry pośród czerwonych róż?
Zignorowała
mój zarzut.
—
Ostatnio za dużo myślę, a myśli te powodują, iż nie mogę spać. Zresztą nie
jestem w tym osamotniona.
Może
mi się wydawało, a może faktycznie zaakcentowała ostatnie zdanie, insynuując,
iż wie, że już miałam przyjemność spotkać księżniczkę. A może zrobiła to
nieświadomie, chociaż z doświadczenia wiedziałam, że każdy krok, słowo, czyn
był przez księżną umiejętnie zaplanowany. Za to ją także szanowałam.
—
Ale przecież nie jesteś tutaj po to by wysłuchiwać o moich problemach ze snem —
kontynuowała. — Raczej, żeby nam wszystkim pomóc.
—
Pragniesz, żebym ujawniła Opętańca.
—
W głównej mierze pragnę, żebyś ochroniła tą, która ma zasiąść na tronie —
zaprzeczyła księżna Victoria. — Chociaż nie ukrywam, że to także by pomogło.
—
Co więc mam robić?
—
Odpocznij. Najpierw odpocznij — nakazała. — Wiem, że może i ty tego nie
potrzebujesz, ale twój organizm owszem, szczególnie, iż jak przypuszczam nie
jest przyzwyczajony do nocnego trybu. Jutro omówimy szczegóły, Arianwen.
Nie
mogłam się sprzeciwić. Byłam tutaj na jej warunkach, a mój status zresztą na to
mi nie pozwalał. Niemniej nie byłam zadowolona z tego powodu.
—
Nic nie brałaś ze sobą? — niespodziewanie zmieniła temat, patrząc prosto w moje
czarne tęczówki. Oczywiście, znała odpowiedź, nim ja jej udzieliłam:
—
Biorę ze sobą tylko ostrza, jak każdy Stróż.
—
Bardzo dobrze. — Czerwona szminka pogłębiała biel jej równych zębów. — Kazałam
przygotować dla ciebie jedną z komnat i tam także znajdziesz potrzebne rzeczy.
Sophia cię zaprowadzi.
—
Sophia? — powtórzyłam nieufnie.
—
Służko! — krzyknęła mocno, a boczne drzwi otwarły się powoli. Po chwili
zobaczyłam w nich młodą służącą, ubraną w czarną suknię oraz przybrany haftem i
falbankami fartuch z białego ferkalu. Do tego ów dziewczyna miała w upiętych
włosach biały czepek ze zmarszczonej wstążki.
Sophia
pokłoniła się przede mną.
—
Tędy, pani — powiedziała, nie patrząc mi w oczy. Od razu poczułam od niej
zapach strachu. I może to przez mój ubiór, a może przez zimny wyraz na licu.
Albo dlatego, że... wiedziała kim jestem.
W
każdym razie nie miało to znaczenia. Nawet wtedy, gdy obie weszłyśmy do
komnaty.
Oczywiście
uczyniłam to pierwsza, mogąc od razu zauważyć, że pomieszczenie, choć nie za
duże, było schludne i przede wszystkim dokładnie wysprzątane. Księżna Victoria
zadbała by już na moim łożu leżały świeże ubrania oraz, aby na pobliskim stoliczku
trwała czarna, skórzana płachta na ostrza.
Instynktownie
podeszłam bliżej, aż do okna... I tak, miałam idealny widok na główne wejście
do zamku.
Uśmiechnęłam
się. Księżna pomyślała o wszystkim.
—
Pani, czy chce...?
—
Nie. — Natychmiast przerwałam służącej, domyśliwszy się pytania. — Sama się
przebiorę. Możesz wyjść.
Zadrżała
na dźwięk moje głosu, co zauważyłam kątem oka. Niemniej dostosowała się do
polecenia, chociaż dostrzegłam, iż unosi na chwilę głowę, by zobaczyć jak spod
płaszcza wyciągam srebrny sztylet.
—
Coś jeszcze, służko? — dopytałam, gdy niepewnie stała już za progiem, acz nadal
trzymając klamkę.
—
Nie, pani. — W popłochu zamknęła drzwi, a ja koniec końców odłożyłam ostrze na
materiał. Potem uczyniłam to samo z kolejnym. Chwilę tak stałam, przyglądając
się ich rękojeściom. Zaś następnie spoglądając na lśniące w świetle słońca
klingi. Ktoś inny zapewne pomyślałby, że są piękne.
Ale ty nie jesteś kimś innym, nieprawdaż? Ty wiesz,
że w dłoni zawsze są zimne, nawet gdy oblepione są od krwi... I tak irytująco
trudno się je czyści.
Nieważne, pomyślałam sama do siebie. Chwilę później
zsunęłam z ramion płaszcz i zaczęłam rozwiązywać sznurki od spodni i gorsetu.
Zrzuciłam to z siebie wraz z butami i odwróciłam się naga w stronę wiszącego na
szafie lustra.
Blizny
nie miałam tylko na plecach. Miałam je wszędzie. Całe ciało wydawało się
ponaznaczane, brudne. Niektóre szramy zaś były zupełnie czarne. Przeniosłam
spojrzenie nad lewą pierś tam, gdzie tkwił tatuaż kruka. Ptaszysko wyglądało
jakby wznosiło się w powietrze, jakby niosło samą nowinę śmierci.
Doprawdy zabawne.
Koniec
końców zerknęłam na twarz. Na ciemne oczy, w których malowała się tylko pustka.
Uśmiechnęłam się do własnego odbicia. W tym także nie kryło się nic oprócz
ułudy.
Jesteś bowiem potworem. Nikim więcej... i nikim
mniej, Arianwen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz