"Tylko srebrne ostrze wbite prosto w serce
może zabić wampira. Nieczyści zaś, choć również posiadają dar wieczności,
bardziej przypominają ludzi i każde uderzenie, każdy wypadek może okazać się
dla nich tym śmiertelnym. Prawdą jest, że niewielu dzisiaj Stróżów ma więcej
niż sto lat."
Syriusz Verne, Kroniki
Nadprzyrodzone
Stanęłam
przed drzwiami własnego pokoju. Odczekałam dokładnie minutę, nim koniec końców
odwróciłam się i ruszyłam w lewo, w kolejną plątaninę korytarzy. Poruszałam się
przy murach ściany, tak bezszelestnie jak tylko mogłam, czasami wchodząc we
wnęki, gdy inni Stróże przechodzili tuż obok. Nie mogłam popełnić ani jednego
błędu, każdy krok musiał być dokładnie wyważony, oddech natomiast — zupełnie
uregulowany. Nie chciałam by ktokolwiek mnie przyłapał.
Szczególnie,
że jeszcze niedawno dowódca Gwardii Królewskiej obserwował moją osobę z dozą
nieufności, jakby domyślał się, że nie zamierzałam w istocie udać się na
domniemany spoczynek.
Uśmiechnęłam
się sama do siebie, w tym samym momencie, gdy plecami przyległam do zimnego,
szorstkiego muru.
Panował
półmrok, paląca się świeca w świeczniku naprzeciwko oświetlała lekko moją twarz
i, gdyby ktokolwiek teraz przechodził, zapewne dojrzałby mnie w tej ciemności.
Ale panowała również cisza, czasami tylko słyszałam odgłosy melodii czy rozmów
dochodzących z daleka, z sali balowej.
Wolno
wychyliłam się, by zobaczyć przy samych drzwiach dwóch, sztywno stojących
Stróżów. Wzrok kierowali przed siebie, dłonie z kolei mieli splecione za
plecami.
Z
powrotem przywarłam gwałtownie do ściany. Wdech, wydech. Musiałam ich jakąś
stamtąd wypłoszyć, ale też zrobić to na tyle umiejętnie, by niczego się nie
domyślili.
Rozejrzałam
się naokoło. Niedaleko ode mnie trwał jeden z tych ozdobnych rycerzy. Jego
pusta zbroja lśniła żółcią od bijącego światła.
Na
samym końcu zaś umiejscowione zostało okno, które teraz było szczelnie
zamknięte. Na całe szczęście na zewnątrz mocno wiało.
Musisz być szybka, Arianwen.
Powoli
wycofałam się, a potem pewnie ruszyłam prosto do okna. Popatrzyłam na ciemne
niebo malujące się zza szklaną powłoką. Następnie otwarłam precyzyjnym ruchem
ramy, a w tej samej chwili chłodne powietrze wdarło się do środka, wprawiając w
ruch czerwone zasłony. Obróciłam się i natychmiastowo oszacowałam ile mam czasu
na dobiegnięcie do świecznika od rycerza. Góra cztery sekundy, nim jeden ze
Stróży pójdzie sprawdzić co się stało.
Wdech,
wydech. Czas przypomnieć sobie wszystko to, co przez trzy lata wpajał mi Wilk.
Szybkość, precyzja, spokój.
Wznowiłam
kroku, by zaraz potem coraz szybciej przemieszczać się w stronę samotnie
stojącego templariusza. Nie przerwałam biegu, a wciąż w ruchu pchnęłam zbroję,
która z głośnym, przeraźliwym hukiem uderzyła o ziemię. Przyspieszyłam.
—
Hank, słyszałeś? — zapytał jeden z mężczyzn. — Pójdę to... sprawdzić.
Dobiegłam
do świecznika i zdmuchnęłam płomień, nim Stróż wychylił się zza muru. W tym
momencie jego kroki stały się niepewne. Ciemność go skołowała, więc przywarłam
do ściany, gdy przeszedł obok mnie.
Księżyc
wychylił się zza chmur. Lekka, niebieska poświata owlekła korytarz, ale Stróż
już przeszedł. Dopiero gdyby się odwrócił, mógłby zobaczyć mnie przy lichtarzu.
Nic
takiego się nie stało, niebo ponownie zalała głęboka czerń, tak samo jak ta w
przedsionku. Tętno mi przyspieszyło, więc przymknęłam oczy. Jeden, dwa, trzy.
—
Marco, okno się otwarło! — krzyknął Stróż. I w tym momencie szybko wychyliłam
się zza rogu, przechodząc tuż obok drugiego Stróża. Mój płaszcz niemalże go
musnął.
Stróż
drgnął, jakby czując, że coś jest nie tak. Ja zaś ciałem przywarłam do drzwi.
Dzieliło nas jakieś dziesięć centymetrów, gdy stał plecami do mnie.
Dłoń
w rękawiczce musnęła zimnej klamki. Mogłam ją nacisnąć, ale jeszcze nie teraz.
Wytężyłam zmysły, od razu słysząc kroki drugiego ze strażników. Tak jak
przypuszczałam, przystanął koło świecznika.
—
Przeciąg musiał spowodować, że świeczka zagasła — wyjaśnił ni to sobie, ni to
swojemu Bratu. Potem usłyszałam przytłumiony dźwięk odpalanej zapałki i
ujrzałam płomienie malujące się na ścianie. Z pewnością mężczyzna się teraz
obejrzał i zobaczył rycerza.
—
A huk? — zapytał ten, który trwał ze mną, nieświadomy mojej obecności. Gdybym
była wrogiem, już teraz z łatwością mogłabym poderżnąć mu gardło.
—
Wiatr musiał też przewalić rycerza! — odparł Stróż. Skrzyp ustawianej zbroi
rozbrzmiał w pomieszczeniu, zaburzając wrogą ciszę.
To
była moja szansa, lekko przekręciłam klamkę i wślizgnęłam się do środka. Potem
powoli domknęłam drzwi i niemal byłam pewna, że właśnie wtedy drugi Stróż
pojawił się przed towarzyszem. Ale mnie zobaczyć już nie mógł.
***
Komnata
królowej nie wyróżniała się niczym szczególnym. Oczywiście była większa niż
moja i zawierała ogromne okna, które odsłonięte teraz, pozwalały mi przyjrzeć
się wnętrzu. Księżyc znowu na szczęście okazał się być niezastąpionym kompanem.
Poruszyłam
się bezszelestnie, podchodząc do półek z książkami, ustawionymi przy ścianie.
Biblioteczka była imponująca, ale wiele z tych tytułów znałam, ponieważ sama
posiadałam nie mniejszą w naszym rodzinnym domu. Niemniej mój palec samoistnie
zatrzymał się na grubej, czarnej oprawie. Zmarszczyłam brwi, wyciągając księgę,
na której okładce namalowany został kielich z krwią.
—
Kroniki Nadprzyrodzone. Syriusz Verne — odczytałam cicho. Coś mi to nazwisko
mówiło, ale z powrotem odłożyłam ją na miejsce. Później o tym pomyślę,
stwierdziłam.
Łóżko
Jej Wysokości owlekał krwisty baldachim, który poprzez mrok, przybrał szary
odcień. Pchnęłam go, odsłaniając idealnie zaścieloną pościel. Materiał w dotyku
był lejący i zimny. Schyliłam się i zajrzałam pod mebel. Na miękkim, białym dywanie
trwało kilka czerwonych kropel.
Powstałam,
raz jeszcze ogarniając wzrokiem pomieszczenie. Nie zobaczyłam więcej nic
nadzwyczajnego. Ruszyłam do okna, od razu otwierając je na oścież. Wychyliłam
się, patrząc na malującą się na dole ciemność. Gdybym teraz zechciała rzucić
się z tego miejsca, uderzyłabym zapewne o kamienny chodnik, prowadzący do
ogrodu. Martwa.
Umiejętnie
wskoczyłam na parapet, potem nogę przełożyłam na zewnątrz i trzy sekundy
później, przywierałam do szorstkiej powierzchni, a nieprzychylny mi wiatr
targał wrogo moim płaszczem. Prawą, wolną dłonią przymknęłam okno, chociaż
nadal trwało lekko otwarte. Wątpiłam jednak by kogokolwiek to zastanowiło.
Powoli
zaczęłam przesuwać się w bok. Palce kaleczyły się o ostre wgłębienia cegieł,
ale poruszałam się dalej, aż w końcu przylgnęłam do kolejnego okna. I z
satysfakcją wtargnęłam do środka. Do własnego pokoju.
Uśmiechnęłam
się, ponieważ okazało się, że wcale nie zapomniałam rozmieszczenia pomieszczeń
w Złotym Dworze. Choć minęło wiele lat odkąd tutaj byłam, w istocie prawie nic
się nie zmieniło.
Prawie nic, Arianwen. Prawie...
Tak, prawie. Wtedy bowiem Złoty Dwór był bezpieczną
przystanią, dziś zaś czuć było tutaj woń prawdziwego, przyczajonego zła.
Pytanie tylko... kto chciał ich wszystkich wymordować?
***
Trwał
dzień, ale słońce dzisiaj wyraźnie nie miało zamiaru się pojawić. Mimo tego
wbrew pozorom było ciepło, wiatr z kolei ustał kilka godzin temu. Padało tylko,
najpierw dość powoli, dopiero potem zamieniło się w ulewę. Krople ze szmerem
uderzały w ziemię, tworząc coraz większe kałuże. Spływały także po mojej
twarzy, którą odchyliłam, żeby wyraźniej poczuć wodę dotykającą skóry.
Stróże
skrywali się pod dachami zamku, wciąż jednak na otwartej przestrzeni.
Wiedziałam, że przyglądają się mnie z dezorientacją, gdy stałam pośrodku
ogrodu, nie zamierzając się ruszyć, choćby o cal.
Lubiłam
deszcz. On koił. Wyobrażałam sobie nawet, że oczyszcza z grzechów. Że daje
drugą szansę, nadzieję na lepsze jutro.
Deszcz
także powodował, że wspomnienia odżywały na nowo...
Krople wody uderzały o ziemię, powodując szum w
moich uszach. Trwaliśmy z Wilkiem na polanie, czułam pod stopami śliską trawę i
szorstki piasek. Nie mogłam się skupić, gdy deszcz wzmagał na sile, mocząc mi
ubranie i dźwięczniej niosąc swoją pieśń. Rozpraszał mnie.
— Nie słyszę cię — rzekłam do Wilka, zaciskając
rękojeści ostrzy w dłoniach. Ciemność była przeszywająca, ale do niej akurat
się przyzwyczaiłam, Wilk bowiem nie pozwalał mi ściągać opaski na oczach.
Miałam walczyć pośród mroku, pośród cieni.
— I myślisz... — Cios nadszedł niespodziewanie, w
ostatniej chwili ostrze starło się z drugim, powstrzymując śmiertelny atak. —
... że mnie to obchodzi?
Tym razem rzucił nóż w moją stronę i choć słyszałam
świst, nie mogłam określić, w którym kierunku konkretnie zmierza. A gdy w końcu
zrozumiałam — było za późno.
Ból przeszył udo z niewyobrażalną siłą. Krzyknęłam,
upadając na kolana, pod palcami wyczułam wodę, która z pewnością mieszała się z
krwią. A potem powoli podążyłam dalej, by pochwycić nóż i... nie zdążyłam go
wyciągnąć. Krótkie kopnięcie w plecy, zaparło mi dech w piersiach. Zakrztusiłam
się śliną i deszczem, bezwładnie ciałem opadając na trawę. Jakiś liść dostał mi
się do ust, gdy ponownie krzyknęłam, a nóż wbił się mocniej.
Wilka moje krzyki nie ruszały. Chwycił moją rękę i
pociągnął silnym ruchem do siebie. Zgrzyt kości wydawał się zagłuszyć deszcz, a
pytanie mężczyzny dobiegło przez jego barierę aż nazbyt wyraźnie:
— A teraz słyszysz?
Ta
lekcja okazała się być prosta i do dziś suche słowa Wilka dźwięczały mi w
uszach.
Zapamiętaj, Arianwen — wróg nigdy się nad tobą nie
lituje. Jeśli w to zwątpisz, jesteś trupem.
Zapamiętałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz