wtorek, 11 września 2018

Deszcz przynosi ukojenie


"Tylko srebrne ostrze wbite prosto w serce może zabić wampira. Nieczyści zaś, choć również posiadają dar wieczności, bardziej przypominają ludzi i każde uderzenie, każdy wypadek może okazać się dla nich tym śmiertelnym. Prawdą jest, że niewielu dzisiaj Stróżów ma więcej niż sto lat."

Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone

Stanęłam przed drzwiami własnego pokoju. Odczekałam dokładnie minutę, nim koniec końców odwróciłam się i ruszyłam w lewo, w kolejną plątaninę korytarzy. Poruszałam się przy murach ściany, tak bezszelestnie jak tylko mogłam, czasami wchodząc we wnęki, gdy inni Stróże przechodzili tuż obok. Nie mogłam popełnić ani jednego błędu, każdy krok musiał być dokładnie wyważony, oddech natomiast — zupełnie uregulowany. Nie chciałam by ktokolwiek mnie przyłapał.
Szczególnie, że jeszcze niedawno dowódca Gwardii Królewskiej obserwował moją osobę z dozą nieufności, jakby domyślał się, że nie zamierzałam w istocie udać się na domniemany spoczynek.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, w tym samym momencie, gdy plecami przyległam do zimnego, szorstkiego muru.
Panował półmrok, paląca się świeca w świeczniku naprzeciwko oświetlała lekko moją twarz i, gdyby ktokolwiek teraz przechodził, zapewne dojrzałby mnie w tej ciemności. Ale panowała również cisza, czasami tylko słyszałam odgłosy melodii czy rozmów dochodzących z daleka, z sali balowej.
Wolno wychyliłam się, by zobaczyć przy samych drzwiach dwóch, sztywno stojących Stróżów. Wzrok kierowali przed siebie, dłonie z kolei mieli splecione za plecami.
Z powrotem przywarłam gwałtownie do ściany. Wdech, wydech. Musiałam ich jakąś stamtąd wypłoszyć, ale też zrobić to na tyle umiejętnie, by niczego się nie domyślili.
Rozejrzałam się naokoło. Niedaleko ode mnie trwał jeden z tych ozdobnych rycerzy. Jego pusta zbroja lśniła żółcią od bijącego światła.
Na samym końcu zaś umiejscowione zostało okno, które teraz było szczelnie zamknięte. Na całe szczęście na zewnątrz mocno wiało.

Musisz być szybka, Arianwen.

Powoli wycofałam się, a potem pewnie ruszyłam prosto do okna. Popatrzyłam na ciemne niebo malujące się zza szklaną powłoką. Następnie otwarłam precyzyjnym ruchem ramy, a w tej samej chwili chłodne powietrze wdarło się do środka, wprawiając w ruch czerwone zasłony. Obróciłam się i natychmiastowo oszacowałam ile mam czasu na dobiegnięcie do świecznika od rycerza. Góra cztery sekundy, nim jeden ze Stróży pójdzie sprawdzić co się stało.
Wdech, wydech. Czas przypomnieć sobie wszystko to, co przez trzy lata wpajał mi Wilk.

Szybkość, precyzja, spokój.

Wznowiłam kroku, by zaraz potem coraz szybciej przemieszczać się w stronę samotnie stojącego templariusza. Nie przerwałam biegu, a wciąż w ruchu pchnęłam zbroję, która z głośnym, przeraźliwym hukiem uderzyła o ziemię. Przyspieszyłam.
— Hank, słyszałeś? — zapytał jeden z mężczyzn. — Pójdę to... sprawdzić.
Dobiegłam do świecznika i zdmuchnęłam płomień, nim Stróż wychylił się zza muru. W tym momencie jego kroki stały się niepewne. Ciemność go skołowała, więc przywarłam do ściany, gdy przeszedł obok mnie.
Księżyc wychylił się zza chmur. Lekka, niebieska poświata owlekła korytarz, ale Stróż już przeszedł. Dopiero gdyby się odwrócił, mógłby zobaczyć mnie przy lichtarzu.
Nic takiego się nie stało, niebo ponownie zalała głęboka czerń, tak samo jak ta w przedsionku. Tętno mi przyspieszyło, więc przymknęłam oczy. Jeden, dwa, trzy.
— Marco, okno się otwarło! — krzyknął Stróż. I w tym momencie szybko wychyliłam się zza rogu, przechodząc tuż obok drugiego Stróża. Mój płaszcz niemalże go musnął.
Stróż drgnął, jakby czując, że coś jest nie tak. Ja zaś ciałem przywarłam do drzwi. Dzieliło nas jakieś dziesięć centymetrów, gdy stał plecami do mnie.
Dłoń w rękawiczce musnęła zimnej klamki. Mogłam ją nacisnąć, ale jeszcze nie teraz. Wytężyłam zmysły, od razu słysząc kroki drugiego ze strażników. Tak jak przypuszczałam, przystanął koło świecznika.
— Przeciąg musiał spowodować, że świeczka zagasła — wyjaśnił ni to sobie, ni to swojemu Bratu. Potem usłyszałam przytłumiony dźwięk odpalanej zapałki i ujrzałam płomienie malujące się na ścianie. Z pewnością mężczyzna się teraz obejrzał i zobaczył rycerza.
— A huk? — zapytał ten, który trwał ze mną, nieświadomy mojej obecności. Gdybym była wrogiem, już teraz z łatwością mogłabym poderżnąć mu gardło.
— Wiatr musiał też przewalić rycerza! — odparł Stróż. Skrzyp ustawianej zbroi rozbrzmiał w pomieszczeniu, zaburzając wrogą ciszę.
To była moja szansa, lekko przekręciłam klamkę i wślizgnęłam się do środka. Potem powoli domknęłam drzwi i niemal byłam pewna, że właśnie wtedy drugi Stróż pojawił się przed towarzyszem. Ale mnie zobaczyć już nie mógł.
***
Komnata królowej nie wyróżniała się niczym szczególnym. Oczywiście była większa niż moja i zawierała ogromne okna, które odsłonięte teraz, pozwalały mi przyjrzeć się wnętrzu. Księżyc znowu na szczęście okazał się być niezastąpionym kompanem.
Poruszyłam się bezszelestnie, podchodząc do półek z książkami, ustawionymi przy ścianie. Biblioteczka była imponująca, ale wiele z tych tytułów znałam, ponieważ sama posiadałam nie mniejszą w naszym rodzinnym domu. Niemniej mój palec samoistnie zatrzymał się na grubej, czarnej oprawie. Zmarszczyłam brwi, wyciągając księgę, na której okładce namalowany został kielich z krwią.
— Kroniki Nadprzyrodzone. Syriusz Verne — odczytałam cicho. Coś mi to nazwisko mówiło, ale z powrotem odłożyłam ją na miejsce. Później o tym pomyślę, stwierdziłam.
Łóżko Jej Wysokości owlekał krwisty baldachim, który poprzez mrok, przybrał szary odcień. Pchnęłam go, odsłaniając idealnie zaścieloną pościel. Materiał w dotyku był lejący i zimny. Schyliłam się i zajrzałam pod mebel. Na miękkim, białym dywanie trwało kilka czerwonych kropel.
Powstałam, raz jeszcze ogarniając wzrokiem pomieszczenie. Nie zobaczyłam więcej nic nadzwyczajnego. Ruszyłam do okna, od razu otwierając je na oścież. Wychyliłam się, patrząc na malującą się na dole ciemność. Gdybym teraz zechciała rzucić się z tego miejsca, uderzyłabym zapewne o kamienny chodnik, prowadzący do ogrodu. Martwa.
Umiejętnie wskoczyłam na parapet, potem nogę przełożyłam na zewnątrz i trzy sekundy później, przywierałam do szorstkiej powierzchni, a nieprzychylny mi wiatr targał wrogo moim płaszczem. Prawą, wolną dłonią przymknęłam okno, chociaż nadal trwało lekko otwarte. Wątpiłam jednak by kogokolwiek to zastanowiło.
Powoli zaczęłam przesuwać się w bok. Palce kaleczyły się o ostre wgłębienia cegieł, ale poruszałam się dalej, aż w końcu przylgnęłam do kolejnego okna. I z satysfakcją wtargnęłam do środka. Do własnego pokoju.
Uśmiechnęłam się, ponieważ okazało się, że wcale nie zapomniałam rozmieszczenia pomieszczeń w Złotym Dworze. Choć minęło wiele lat odkąd tutaj byłam, w istocie prawie nic się nie zmieniło.

Prawie nic, Arianwen. Prawie...

Tak, prawie. Wtedy bowiem Złoty Dwór był bezpieczną przystanią, dziś zaś czuć było tutaj woń prawdziwego, przyczajonego zła. Pytanie tylko... kto chciał ich wszystkich wymordować?
***
Trwał dzień, ale słońce dzisiaj wyraźnie nie miało zamiaru się pojawić. Mimo tego wbrew pozorom było ciepło, wiatr z kolei ustał kilka godzin temu. Padało tylko, najpierw dość powoli, dopiero potem zamieniło się w ulewę. Krople ze szmerem uderzały w ziemię, tworząc coraz większe kałuże. Spływały także po mojej twarzy, którą odchyliłam, żeby wyraźniej poczuć wodę dotykającą skóry.
Stróże skrywali się pod dachami zamku, wciąż jednak na otwartej przestrzeni. Wiedziałam, że przyglądają się mnie z dezorientacją, gdy stałam pośrodku ogrodu, nie zamierzając się ruszyć, choćby o cal.
Lubiłam deszcz. On koił. Wyobrażałam sobie nawet, że oczyszcza z grzechów. Że daje drugą szansę, nadzieję na lepsze jutro.
Deszcz także powodował, że wspomnienia odżywały na nowo...

Krople wody uderzały o ziemię, powodując szum w moich uszach. Trwaliśmy z Wilkiem na polanie, czułam pod stopami śliską trawę i szorstki piasek. Nie mogłam się skupić, gdy deszcz wzmagał na sile, mocząc mi ubranie i dźwięczniej niosąc swoją pieśń. Rozpraszał mnie.
— Nie słyszę cię — rzekłam do Wilka, zaciskając rękojeści ostrzy w dłoniach. Ciemność była przeszywająca, ale do niej akurat się przyzwyczaiłam, Wilk bowiem nie pozwalał mi ściągać opaski na oczach. Miałam walczyć pośród mroku, pośród cieni.
— I myślisz... — Cios nadszedł niespodziewanie, w ostatniej chwili ostrze starło się z drugim, powstrzymując śmiertelny atak. — ... że mnie to obchodzi?
Tym razem rzucił nóż w moją stronę i choć słyszałam świst, nie mogłam określić, w którym kierunku konkretnie zmierza. A gdy w końcu zrozumiałam — było za późno.
Ból przeszył udo z niewyobrażalną siłą. Krzyknęłam, upadając na kolana, pod palcami wyczułam wodę, która z pewnością mieszała się z krwią. A potem powoli podążyłam dalej, by pochwycić nóż i... nie zdążyłam go wyciągnąć. Krótkie kopnięcie w plecy, zaparło mi dech w piersiach. Zakrztusiłam się śliną i deszczem, bezwładnie ciałem opadając na trawę. Jakiś liść dostał mi się do ust, gdy ponownie krzyknęłam, a nóż wbił się mocniej.
Wilka moje krzyki nie ruszały. Chwycił moją rękę i pociągnął silnym ruchem do siebie. Zgrzyt kości wydawał się zagłuszyć deszcz, a pytanie mężczyzny dobiegło przez jego barierę aż nazbyt wyraźnie:
— A teraz słyszysz?

Ta lekcja okazała się być prosta i do dziś suche słowa Wilka dźwięczały mi w uszach.

Zapamiętaj, Arianwen — wróg nigdy się nad tobą nie lituje. Jeśli w to zwątpisz, jesteś trupem.

Zapamiętałam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz