poniedziałek, 9 lipca 2018

Mrok twoich oczu




"Nieczysty to owoc miłości wampira i człowieka (lub Nieczystego). Nie piją krwi, nie mają również kłów, ani pod wpływem głodu ich tęczówki nie zmieniają się w czerwień. Jedynie co ich odróżnia od zwykłego człowieka to dar nieśmiertelności i dlatego nie mogą żyć jak ludzie. W społeczności wampirzej uznani są za wyrzutki, a jedynym sposobem by podnieść ich status klasowy jest przynależność do Wampirzych Stróżów. Często biedne rodzinny z tego względu poddają treningom swoje dzieci. Rzadziej z kolei wynika to z własnej woli, choć i takie przypadki odnotowano (w tym wypadku u rodzin należących do arystokracji.)" 
Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone


Brama otwarła się przede mną z głuchym jękiem. Edgar, nasz kamerdyner, który czekał na mnie, ukłonił się nisko i bez słów przepuścił. Weszłam, stawiając ciężkie kroki na zimnych, marmurowych schodkach. Mimo wszystko przy głównych drzwiach odruchowo zatrzymałam się i uniosłam głowę ku górze, wprost na duże okno gabinetu ojca.
Dwa spojrzenia się skrzyżowały. Czarne, oziębłe tęczówki napotkały te same przez szklaną powłokę. Również pozbawione uczuć. Ale i na twarzy pozostawała okrutna, porcelanowa pustka. Tak dobrze mi znana. I te włosy... naturalnie krucze. Takie samo oblicze codziennie widziałam w lustrze. Nasze podobieństwo było przytłaczające. I dla mnie, i dla niego.
Zmrużyłam oczy. Ojciec jeszcze chwilę ze wzgardą na mnie patrzył, po czym wycofał się, a ja widziałam już tylko samą lekko drżącą firanę. Potem nawet i jej nie widziałam — gabinet Shaidena Hilla ogarnął mrok, kiedy zgasił światło.
— Chodźmy — rzekł miękko Edgar, stojący z boku.
Mój kącik ust uniósł się lekko, gdy oderwałam wzrok od okna, choć wcale nie było mi do śmiechu. Kiedy wkroczyłam do domu, na powrót przybrałam pozbawioną uczuć maskę.
W środku było tak samo chłodno jak na zewnątrz, co wcale nie powinno być zadziwiające — te mury dobrze pamiętały wydarzenia sprzed lat, wiedziały jakie brudy próbujemy ukryć przed światłem dnia.
Taki już był nasz los. Rodzina Irisky od zawsze była jedną z najpotężniejszych wampirzych rodzin. Arystokratycznych. Co oznaczało, że w przeszłości mieli wiele sekretów, matka sama zwykła mówić, że woli nie rozprawiać o tym, co było. Ale i tak niekiedy przyłapywałam ją na wspomnieniach o babci i prababci, o tych dobrych i złych rzeczach. O kochankach i polityce. Moja matka pragnęła być zupełnie inna, dlatego odcięła się od rodzinnych więzów wraz ze śmiercią bliskich, chciała na nowo odbudować dobrą pamięć o Irisky i ja miałam jej w tym pomóc. Dlatego właśnie odziedziczyłam po niej nazwisko, mimo że byłam nieczysta.
Niestety, nawet matka nie potrafiła zmienić przeznaczenia i ciążącej klątwy nad Irisky. Wraz z jej śmiercią przepadło wszystko. Wszystko, co było dobre i szlachetne.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy stanęłam przed jednym z rodzinnych portretów umieszczonych w holu. Było ich w sumie trzydzieści trzy, każde ukazujące inną osobę z rodu. Niemniej wszyscy przedstawiali sobą wyniosłą, a zarazem pełną mroku postawę. Ponure miny i pogardliwe spojrzenia. Moi przodkowie patrzyli na ciebie potępiająco, gdy przechodziłeś przez długi, biały korytarz. Ale ten jeden obraz był inny.
Trwała na nim blondwłosa piękność, w okazałej niebiesko—złotej sukni niczym z szesnastego wieku. Włosy kobieta miała upięte wysoko, w niesforny kok, gdzie pośród kosmyków lśnił kryształowy diadem. Na szyi zaś widać było naszyjnik z rubinem. Wiedziałam, że na nim niemal niewidoczny został wygrawerowany napis. Arianwen.
Mimowolnie dotknęłam go, właśnie teraz opinał moją szyję i wżerał się w skórę.
Twarz mojej matki była delikatna, niemal dziecięca, poliki lekko zaróżowione. Oczy koloru krwi, choć powinni przerażać, wcale nie wywoływały niepokoju, a zupełnie coś odwrotnego. Widać w nich było czułość i miłość. Uśmiechała się.
Nie pamiętałam tamtego dnia, gdy malarz uchwycił ten moment. Nie wiedziałam czy patrzyła na mnie, czy na mego ojca. Nie byłam pewna nawet, czy którekolwiek z nas było wtedy w rodzinnej rezydencji. A jeżeli nie — o czym myślała?
Pytań było wiele, a odpowiedzi żadnej. Fakt był taki, że wkrótce po tym została opętana i zabita przez własną córkę. I zostawiła po sobie jedynie obraz i naszyjnik z imieniem morderczyni.
Za każdym razem, kiedy wpatrywałam się w ciepłe oblicze więcej mogłam zauważyć, więcej rzeczy wywnioskować, ale zawsze utwierdzałam się w przekonaniu, że Gwyneira były zupełnym przeciwieństwie mnie i jego. Więc jakim cudem nas pokochała? Jakim cudem sprawiła, że taki człowiek jak Shaiden Hill ukazał swoje prawdziwe wnętrze? Że poskromił odwieczną ciemność?
Ostatni raz zerknęłam na matkę i udałam się do swojej komnaty.
Pamięć o niej ciążyła. Najbardziej jednak bolała myśl, że już nigdy jej nie ujrzę i do końca życia będę musiała znosić ciężar przeszłości. Nigdy nie zapomnimy, nie, dopóki przemierzamy pomiędzy tymi ścianami, pod bacznymi spojrzeniami przodków, gdy musimy spoglądać we własne odbicia, na siebie nawzajem i wspominać o tym, co przeżyliśmy. To nas zabijało, a może... już zabiło.
I naprawdę zagadką było, kto jest bardziej obłąkany i samotny — ja, ojciec? Kogo bardziej trawi ból?
Jego. — Odpowiedź gdzieś błądziła jak echo, ale nie znalazła ujścia, nie dopuściłam jej do głosu. Zepchnęłam znowu na dnie. Albowiem nie miałam ochoty odpowiadać sobie dlaczego. Przecież dobrze wiedziałam...

Pogrzeb odbył się tydzień po moim naznaczeniu. Teraz stałam w przewiewnej, czarnej sukience, beznamiętnie spoglądając do trumny i choć miałam mokre poliki, nie płakałam. Ani jedna kropla nie wydostała się z moich czarnych oczu. Tak jak i z jego — stał właśnie naprzeciwko mnie z parasolem w prawej dłoni. Wyglądał niczym sama śmierć. I choć był na wyciągnięcie ręki czułam, że jest o wiele dalej, tak daleko, gdzie ja już nie sięgałam.

Nie jesteś już jego córką.

Drgnęłam, gdy deszcz przemienił się w ulewę, a ja poczułam, że moknę z każdą chwilą coraz mocniej.
Pomyślałam zaraz potem, że zamiast nas, niebo płakało i to chyba było najbardziej przerażające. 
Pogrzeb odbył się wczesnym wieczorem, ale osób było i tak zatrważająco dużo. Zjawiła się także sama księżna Victoria. Ona potrafiła ukazać smutek w przeciwieństwie do nas. Nie wstydziła się łez, a na nas spoglądała z dziwnym, niepokojącym błyskiem w oku. To był znak, że wiedziała.
Utwierdziłam się w tym przekonaniu bardziej, kiedy przez przypadek, parę dni po pogrzebie, natknęłam się na nią rozmawiającą z moim ojcem w holu. 
A słowa które usłyszałam wprawiły mnie w osłupienie.
— Ty nie byłeś wstanie, więc zrobiła to za ciebie córka. I przez to straciłeś obie... Wierz mi, Shaiden, naprawdę ciebie żałuję, ale najbardziej żałuję duszy tej dziewczyny. Stała się tobą. To najgorszy los, jaki mógł ją spotkać. Może dlatego boisz się spojrzeć w jej oczy i nie potrafisz przebaczyć.
Ojciec nie odpowiedział. Nie umiał stanąć naprzeciw prawdzie. Ja również, dlatego po cichu oddaliłam się. Ale i tak doszło mnie szeptem wypowiedziane "przykro mi" skierowane w moją stronę. Jednak nie mogłam przyjąć tych kondolencji. Nie od niej i nie w tym momencie. Czternastoletnie dziecko, którym wtedy byłam, nagle zostało wystawione na próbę, próbę od początku zdaną na niepowodzenie.
Gdy on nie potrafił wybaczyć mi tego, co zrobiłam, ja nie potrafiłam wybaczyć mu tchórzostwa.
Dlatego oboje byliśmy żałośni. I to też, niestety, nas łączyło.

Wstawiam kolejną część... i wiem, wiem, że jak na razie wszystko może wydawać się niezrozumiałe. Ale obiecuję, iż z czasem to się wyjaśni. Poza tym drugi rozdział w zamierzeniu miał być taki... nostalgiczny ;)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz