"Nieczysty to owoc miłości wampira i człowieka (lub Nieczystego). Nie piją krwi, nie mają również kłów, ani pod wpływem głodu ich tęczówki nie zmieniają się w czerwień. Jedynie co ich odróżnia od zwykłego człowieka to dar nieśmiertelności i dlatego nie mogą żyć jak ludzie. W społeczności wampirzej uznani są za wyrzutki, a jedynym sposobem by podnieść ich status klasowy jest przynależność do Wampirzych Stróżów. Często biedne rodzinny z tego względu poddają treningom swoje dzieci. Rzadziej z kolei wynika to z własnej woli, choć i takie przypadki odnotowano (w tym wypadku u rodzin należących do arystokracji.)"
Syriusz Verne, Kroniki
Nadprzyrodzone
Brama otwarła się przede mną z głuchym jękiem. Edgar, nasz
kamerdyner, który czekał na mnie, ukłonił się nisko i bez słów przepuścił.
Weszłam, stawiając ciężkie kroki na zimnych, marmurowych schodkach. Mimo
wszystko przy głównych drzwiach odruchowo zatrzymałam się i uniosłam głowę ku
górze, wprost na duże okno gabinetu ojca.
Dwa spojrzenia się skrzyżowały. Czarne, oziębłe tęczówki napotkały
te same przez szklaną powłokę. Również pozbawione uczuć. Ale i na twarzy
pozostawała okrutna, porcelanowa pustka. Tak dobrze mi znana. I te włosy...
naturalnie krucze. Takie samo oblicze codziennie widziałam w lustrze. Nasze
podobieństwo było przytłaczające. I dla mnie, i dla niego.
Zmrużyłam oczy. Ojciec jeszcze chwilę ze wzgardą na mnie patrzył,
po czym wycofał się, a ja widziałam już tylko samą lekko drżącą firanę. Potem
nawet i jej nie widziałam — gabinet Shaidena Hilla ogarnął mrok, kiedy zgasił
światło.
— Chodźmy — rzekł miękko Edgar, stojący z boku.
Mój kącik ust uniósł się lekko, gdy oderwałam wzrok od okna, choć
wcale nie było mi do śmiechu. Kiedy wkroczyłam do domu, na powrót przybrałam
pozbawioną uczuć maskę.
W środku było tak samo chłodno jak na zewnątrz, co wcale nie
powinno być zadziwiające — te mury dobrze pamiętały wydarzenia sprzed lat,
wiedziały jakie brudy próbujemy ukryć przed światłem dnia.
Taki już był nasz los. Rodzina Irisky od zawsze była jedną z
najpotężniejszych wampirzych rodzin. Arystokratycznych. Co oznaczało, że w
przeszłości mieli wiele sekretów, matka sama zwykła mówić, że woli nie
rozprawiać o tym, co było. Ale i tak niekiedy przyłapywałam ją na wspomnieniach
o babci i prababci, o tych dobrych i złych rzeczach. O kochankach i polityce.
Moja matka pragnęła być zupełnie inna, dlatego odcięła się od rodzinnych więzów
wraz ze śmiercią bliskich, chciała na nowo odbudować dobrą pamięć o Irisky i ja
miałam jej w tym pomóc. Dlatego właśnie odziedziczyłam po niej nazwisko, mimo
że byłam nieczysta.
Niestety, nawet matka nie potrafiła zmienić przeznaczenia i
ciążącej klątwy nad Irisky. Wraz z jej śmiercią przepadło wszystko. Wszystko,
co było dobre i szlachetne.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy stanęłam przed jednym z
rodzinnych portretów umieszczonych w holu. Było ich w sumie trzydzieści trzy,
każde ukazujące inną osobę z rodu. Niemniej wszyscy przedstawiali sobą
wyniosłą, a zarazem pełną mroku postawę. Ponure miny i pogardliwe spojrzenia.
Moi przodkowie patrzyli na ciebie potępiająco, gdy przechodziłeś przez długi,
biały korytarz. Ale ten jeden obraz był inny.
Trwała na nim blondwłosa piękność, w okazałej niebiesko—złotej
sukni niczym z szesnastego wieku. Włosy kobieta miała upięte wysoko, w
niesforny kok, gdzie pośród kosmyków lśnił kryształowy diadem. Na szyi zaś
widać było naszyjnik z rubinem. Wiedziałam, że na nim niemal niewidoczny został
wygrawerowany napis. Arianwen.
Mimowolnie dotknęłam go, właśnie teraz opinał moją szyję i wżerał
się w skórę.
Twarz mojej matki była delikatna, niemal dziecięca, poliki lekko
zaróżowione. Oczy koloru krwi, choć powinni przerażać, wcale nie wywoływały
niepokoju, a zupełnie coś odwrotnego. Widać w nich było czułość i miłość.
Uśmiechała się.
Nie pamiętałam tamtego dnia, gdy malarz uchwycił ten moment. Nie
wiedziałam czy patrzyła na mnie, czy na mego ojca. Nie byłam pewna nawet, czy
którekolwiek z nas było wtedy w rodzinnej rezydencji. A jeżeli nie — o czym
myślała?
Pytań było wiele, a odpowiedzi żadnej. Fakt był taki, że wkrótce
po tym została opętana i zabita przez własną córkę. I zostawiła po sobie
jedynie obraz i naszyjnik z imieniem morderczyni.
Za każdym razem, kiedy wpatrywałam się w ciepłe oblicze więcej
mogłam zauważyć, więcej rzeczy wywnioskować, ale zawsze utwierdzałam się w
przekonaniu, że Gwyneira były zupełnym przeciwieństwie mnie i jego. Więc jakim
cudem nas pokochała? Jakim cudem sprawiła, że taki człowiek jak Shaiden Hill
ukazał swoje prawdziwe wnętrze? Że poskromił odwieczną ciemność?
Ostatni raz zerknęłam na matkę i udałam się do swojej komnaty.
Pamięć o niej ciążyła. Najbardziej jednak bolała myśl, że już
nigdy jej nie ujrzę i do końca życia będę musiała znosić ciężar przeszłości.
Nigdy nie zapomnimy, nie, dopóki przemierzamy pomiędzy tymi ścianami, pod
bacznymi spojrzeniami przodków, gdy musimy spoglądać we własne odbicia, na
siebie nawzajem i wspominać o tym, co przeżyliśmy. To nas zabijało, a może...
już zabiło.
I naprawdę zagadką było, kto jest bardziej obłąkany i samotny —
ja, ojciec? Kogo bardziej trawi ból?
Jego. — Odpowiedź gdzieś błądziła jak echo, ale nie znalazła
ujścia, nie dopuściłam jej do głosu. Zepchnęłam znowu na dnie. Albowiem nie
miałam ochoty odpowiadać sobie dlaczego. Przecież dobrze wiedziałam...
Pogrzeb odbył się tydzień po moim naznaczeniu. Teraz stałam w
przewiewnej, czarnej sukience, beznamiętnie spoglądając do trumny i choć miałam
mokre poliki, nie płakałam. Ani jedna kropla nie wydostała się z moich czarnych
oczu. Tak jak i z jego — stał właśnie naprzeciwko mnie z parasolem w prawej
dłoni. Wyglądał niczym sama śmierć. I choć był na wyciągnięcie ręki czułam, że
jest o wiele dalej, tak daleko, gdzie ja już nie sięgałam.
Nie jesteś już jego córką.
Drgnęłam, gdy deszcz przemienił się w ulewę, a ja poczułam, że
moknę z każdą chwilą coraz mocniej.
Pomyślałam zaraz potem, że zamiast nas, niebo płakało i to chyba
było najbardziej przerażające.
Pogrzeb odbył się wczesnym wieczorem, ale osób było i tak
zatrważająco dużo. Zjawiła się także sama księżna Victoria. Ona potrafiła
ukazać smutek w przeciwieństwie do nas. Nie wstydziła się łez, a na nas
spoglądała z dziwnym, niepokojącym błyskiem w oku. To był znak, że wiedziała.
Utwierdziłam się w tym przekonaniu bardziej, kiedy przez
przypadek, parę dni po pogrzebie, natknęłam się na nią rozmawiającą z moim
ojcem w holu.
A słowa które usłyszałam wprawiły mnie w osłupienie.
— Ty nie byłeś wstanie, więc zrobiła to za ciebie córka. I przez
to straciłeś obie... Wierz mi, Shaiden, naprawdę ciebie żałuję, ale najbardziej
żałuję duszy tej dziewczyny. Stała się tobą. To najgorszy los, jaki mógł ją
spotkać. Może dlatego boisz się spojrzeć w jej oczy i nie potrafisz przebaczyć.
Ojciec nie odpowiedział. Nie umiał stanąć naprzeciw prawdzie. Ja
również, dlatego po cichu oddaliłam się. Ale i tak doszło mnie szeptem
wypowiedziane "przykro mi" skierowane w moją stronę. Jednak nie
mogłam przyjąć tych kondolencji. Nie od niej i nie w tym momencie. Czternastoletnie
dziecko, którym wtedy byłam, nagle zostało wystawione na próbę, próbę od
początku zdaną na niepowodzenie.
Gdy on nie potrafił wybaczyć mi tego, co zrobiłam, ja nie
potrafiłam wybaczyć mu tchórzostwa.
Dlatego oboje byliśmy żałośni. I to też, niestety, nas łączyło.
Wstawiam kolejną część... i wiem, wiem, że jak na razie wszystko
może wydawać się niezrozumiałe. Ale obiecuję, iż z czasem to się wyjaśni. Poza
tym drugi rozdział w zamierzeniu miał być taki... nostalgiczny ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz