„Kruki roznoszą złe nowiny. Gdy mają w dziobach białe róże, symbolizują nie tylko śmierć, ale upadek królestwa. To jest czas żałoby, bowiem, gdy Król umiera, porządek zostaje zachwiany. Nastaje chaos, chęć przejęcia władzy. Któż nie byłby przerażony, jeśli wielcy przywódcy zaczną skupiać się na zdobyciu korony, a nie na wrogu, który łatwo może się przedrzeć i zniszczyć najpierw wampiry, a potem nas, ludzi?
Ja byłbym."
Syriusz
Verne, Kroniki Nadprzyrodzone
Ciemność była czymś, co znałam. Przenikała
doszczętnie każdy skrawek mojej duszy, wydzierała ze mnie emocje, tkała maski.
Wiła się niezwykle żywa i mordercza. Jednak nigdy nie dało się jej uchwycić.
Gdy wyciągałam dłoń, wąż odpełzał dalej, wciąż jednak patrząc mi w oczy.
Zwodził, kusił, chciał zabić. I rzucał wyzwanie, które zawsze przyjmowałam.
Przymknęłam powieki i je otworzyłam. Wilk spoglądał
na mnie z nutką kpiny. Jego mięśnie napinały się niemalże niedostrzegalnie, gdy
stał na skraju lasu, a twarz kierował w stronę miasta. Ciemne włosy rozwiewał
wiatr, światło księżyca zaś zaostrzało surowość oblicza. Był prawie jak grecki
bóg, którego można było błagać na kolanach o litość, ale zamiast przebaczenia
otrzymałbyś tylko piach i krew.
— Dzisiaj jest pełnia — przemówił wibrującym,
ochrypłym głosem. Drgnęłam, zakasując rękawy szaty na zabandażowanych dłoniach,
acz nie spuściłam z niego wzroku ani na chwilę. Nasze spojrzenia po zaledwie
paru sekundach skrzyżowały się, oba niezwykle skupione i twarde. — Wiesz, że w
ciemności rodzą się prawdziwe demony?
Uśmiechnął się tak zimno, że mróz poczułam nawet w
kościach. Wiedziałam, że cokolwiek miał mi do powiedzenia, nieźle się bawił. A
to z kolei świadczyło, że słowa, które miały właśnie paść, nie będą dla mnie
przyjemne.
— Stróże zabijają nie tylko dzieci Lucyfera.
Zabijają każdą przeszkodę. Każde skażenie... Oddaj mi sztylet, Arianwen —
nakazał niespodziewanie, przerywając swój wywód. A ja nawet się nie
zastanawiając, rzuciłam w jego stronę ostrze. Poszybowało tak szybko, że nie
każdy mógłby ujrzeć jego lot, aczkolwiek Wilk pochwycił je umiejętnie, jakby
nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. — Myślisz, że jesteś silna, ale musisz
być odporna na każdy rodzaj bólu. Szczególnie tego kryjącego się w twoim umyśle.
Och, Arianwen… Słabość, czyż nie?
— Morale bowiem nie zagwarantują, że przetrwasz —
wyjawił, chowając sztylet pod płaszczem. A potem uśmiechnął się jeszcze
szerzej, jeszcze bardziej przerażająco. Prawie jak prawdziwy, drapieżny wilk. —
Zaczynamy.
Zamaszystym ruchem założył kaptur. Odwrócił się w
zawrotnym tempie i nadepnął stopą na pobliską, wysoką skałę. Odbił się od niej,
by precyzyjnie wylądować po drugiej stronie rzeki. Nie czekał na mnie, nawet
się nie obejrzał, ruszył po prostu w kierunku świateł. Z cienia do cienia,
niemal niedostrzegalnie. Jego ruchy przypominały zabójczy taniec.
Przymknęłam powieki i również nałożyłam skrawek
materiału, który osnuł twarz jeszcze głębszym mrokiem. Potem poszłam w ślad za
Wilkiem, równie płynnie stąpając po skałach, a potem po suchym piasku, aż w
końcu wybrukowanej ulicy, tętniącego życiem miasta. Może teraz byłam krok za
nim, ale byłam pewna, że prędzej czy później będę krok przed nim.
***
Nigdy nie mijałam tylu ludzi, samochodów czy
chociażby wielkich wieżowców. Zostałam wychowana tak, jak większość dzieci
wampirzych rodzin — w odizolowaniu od tego świata. Żyliśmy przez to w zamkach,
osamotnieni, bez elektryczności. Nie pozwalało nam na spoufalanie się ze
śmiertelnymi, chociaż na dobrą sprawę ja, czy inny Nieczysty, się od nich nie
różniliśmy. Można było nas zabić równie łatwo.
Dar wieczności był piękny, chociaż nie znałam ani
jednego Stróża, który by go zasmakował. Nawet mój ojciec miał nie więcej niż
czterdzieści lat, a i tak był to dość znaczący wiek. Z tego względu również nie
dziwiłam się, że Wilk tak często wspominał o przetrwaniu.
Słabi upadają. Silni zostają pokonani. Wytrwali
czają się w mroku z ostrzem w dłoni.
Zerknęłam kątem oka na przypadkowego mężczyznę.
Miał mocno zaciągnięty kaptur, a ręce schowane w kieszenie bluzy. Szedł żwawo,
wymijając równie dobrze co ja przechodniów. Jednakże, gdy przechodził obok,
nasze ramiona jakimś sposobem spotkały się ze sobą. Przez ciało przeszedł mi
dreszcz, a czas się zatrzymał, gdy zielono-czerwone tęczówki zerknęły na mnie ze
zdziwieniem. Może trwało to sekundę, może dwie, szczerze mówiąc, nie byłam
pewna, bowiem w tej samej chwili poczułam odór stęchłej krwi. Zmarszczyłam
brwi, a nieznajomy ruszył dalej, wyrywając mnie z tego odrętwienia.
— Wampir — szepnęłam zaskoczona, a Wilk, teraz
opierający się nonszalancko o latarnię, pokiwał zadowolony głową. Jego znudzony
wzrok bacznie śledził ruchy nieznajomego.
— To twój cel.
Wypowiedział słowa, które w jego ustach brzmiały
równie beznamiętnie, co poinformowanie o dzisiejszej pełni. Dla mnie te słowa
nie były bez znaczenia. Tkwiło w nich coś, co sprawiło, że na języku wyczułam
gorycz, a serce zabiło o wiele za głośno.
Przysunęłam się nieznacznie do Wilka, a kilka
ludzkich spojrzeń powędrowało w naszą stronę, gdy pod światłem ulicznej lampy
nachyliłam się w jego kierunku.
— To wampir, nie mogę zabić czystokrwistego —
syknęłam.
Wilk zlekceważył mnie, zaśmiał się oschle,
pogardliwie.
— Biała Królowa wydała na niego wyrok, a to
oznacza, że nie ma absolutnie żadnej szansy na przeżycie. Nie, gdy hordy
Stróżów w końcu zaczną polowanie. Ale, na całe szczęście — zbliżył się jeszcze
bardziej — nie muszą się angażować, ponieważ tak się składa, iż my tutaj
jesteśmy.
— Więc teraz — kontynuował niedbale — wypełnij swe
przyrzeczenie. Zabij.
Znowu wyzwanie. Miałam dziwną ochotę rozerwać go na
strzępy, aczkolwiek nie byłam na tyle głupia. Warknęłam cicho, gdy tuż koło
ucha usłyszałam „spiesz się, bo twoja zdobycz ucieka" i tak, jak chciał,
gwałtownie ruszyłam za nieznajomym wampirem.
Przez rozmowę z Wilkiem, zdążyłam go zgubić, ale
wyczulone bodźce, wychwyciły w powietrzu smród krwi. Co by nie mówić —
szkolenie Wilka nie szło nadaremno, a ja przekonywała się o tym z każdym
kolejnym siniakiem, złamanym palcem, czy blizną.
Skręciłam w kolejną uliczkę. Tutaj ludzi było
mniej. Kilkoro nastolatków krzyczało po mojej prawej stronie, a po lewej szła
para, trzymając się za ręce. Poza nimi nie było nikogo innego. Oni jednakże nie
zwrócili uwagę, gdy przeniknęłam do śmierdzącego zaułka.
Stanęłam na środku, pod nagimi, zabandażowanymi
stopami, wyczuwając małe kamienie i piasek. Również szkło leżało na ziemi, ale
udało mi się nie uszkodzić skóry niefortunnym nadepnięciem.
Z pozoru nikogo tutaj nie było. Tylko dwie ściany,
jakiś mur oraz śmietniki, z których nieprzyjemnie wydobywał się równie
odpychający odór. Mimo wszystko nauczyłam się, żeby nie ufać pozorom. Dlatego
bezwolnie podążyłam, by odpiąć sztylet, ale w ostatecznym rozrachunku,
przypomniałam sobie, że ten oddałam Wilkowi.
Och, Wilk z pewnością chciał żebyś ubrudziła sobie
rączki. Nic jednak straconego, to i tak powinna być banalnie prosta potyczka. A
raczej… zabójstwo.
— Jesteś Stróżem — osądził nagle melodyjny głos,
wydobywający się zza moich pleców.
Zmarszczyłam brwi, zupełnie zaskoczona. Nie
spodziewałam się, że będzie aż tak szybki. Ale nie było czasu na analizę. Mój
płaszcz razem ze mną zawirował, a pięść poszybowała w stronę bruneta.
Nie zdążyłam dokończyć ataku — palce mężczyzny
wbiły się w mój nadgarstek, nogą niespodziewanie wykonał podcięcie tak, że
upadłam z bólem na ziemię. Szkło tym razem się roztrzaskało, wbijając w napięte
mięśnie. Z ust ciurkiem wyleciała mi krew.
Głęboki w dech i wydech, tyle właśnie zdążyłam
zrobić, ponieważ nieoczekiwanie w dłoniach nieznajomego zalśnił krótki miecz.
Zamachnął się, a ja tylko cudem zdążyłam się przeturlać. Ramieniem uderzyłam o
chropowatą ścianę budynku, ale podniosłam się. A przynajmniej spróbowałam.
Mężczyzna był szybszy i nogą z powrotem przywrócił mnie do pozycji leżącej.
But jego spoczął na mojej szyi, pozbawiając tchu.
Coraz mocniej i... ciaśniej. Nie wierzgałam się, wiedząc, że to było najgorsze,
co mogłam zrobić. Jedynie zabandażowanymi rękoma pochwyciłam jego nogę,
próbując unieść do góry. Bezskutecznie.
Wampir w tym czasie przyglądał się mojej chłodnej,
teraz zapewne purpurowej twarzy. Na jego gładkich ustach malował się uśmiech, a
w oczach dojrzałam błogie szaleństwo. Walka ze mną była dla niego wyśmienitą
zabawą i nie trzeba było być bystrym, by to wywnioskować. Dlatego nie zobaczył
w moich oczach przerażenia. Nie, mógł tylko zobaczyć ciemność. Nieprzeniknioną
otchłań, która pragnęła go zamordować całą sobą. Mógłby mnie skatować, mógłby
okaleczyć, ale nigdy nie dojrzałby w nich błagania.
— Ivan, dość.
Zamarłam, słysząc Wilka. Mężczyzna nade mną także,
ale w odróżnieniu ode mnie wcale nie był zdziwiony. Po prostu dostosował się i leniwie
odsunął ode mnie, pozwalając w końcu odetchnąć powietrzem.
Moje płuca zdawały się skurczyć, oddychanie
przysporzyło mi ogromnego, przyszpilającego bólu. Z gardła wydobył się kaszel
wraz z krwią. Chwilę zajęło, nim ochłonęłam i w końcu spojrzałam na Ivana i
Wilka, przystającego tuż obok niego.
Dopiero teraz dostrzegłam, że na nieokrytej bluzą
szyi wampira, trwała ciemna szrama.
— Stróż — dotarło do mnie. Zerknęłam na Wilka,
który — byłam pewna — przyglądał mi się beznamiętnie, próbując odczytać z
twarzy coś, co z pewnością często widział.
Mrok.
Ivan skinął głową potwierdzająco, aczkolwiek to
zimny głos Wilka mi wyjaśnił:
— Ivan jest wampirem i jako jeden z nielicznych,
również Stróżem. Rodzina się go wyrzekła.
— I wydziedziczyła — dodał Ivan, obserwując jak
koniec końców wstaję, wciąż z cieknącą posoką po brodzie — więc byłem zmuszony
wybrać życie w nędzy lub życie Stróża.
Nie odpowiedziałam, Ivan zresztą przelał swoją
uwagę na Wilka. Uśmiech w tym czasie wcale nie zniknął z jego oblicza, a wręcz
przeciwnie. Stał się jeszcze szerszy. Jeszcze bardziej odrażający.
— Jestem zaskoczony, że szkolisz dziewczynkę —
zakpił.
Ivan poklepał przyjaciela po ramieniu, a ja zarejestrowałam
jak mięśnie Wilka przy tym drgnęły niebezpiecznie. Mężczyzna, a może prędzej
chłopiec wyminął go i ruszył skąd przybyliśmy. Nie oddalił się jednak
wystarczająco daleko, ponieważ dosięgnęły go niedbałe słowa mego mentora.
— Wiesz, Ivan — szepnął cicho, odchylając głowę do
góry i spoglądając na niebo usłane gwiazdami. — Tak właściwie... Biała Królowa
istotnie do mnie napisała. I powiem ci, że naprawdę, naprawdę — podkreślił —
były to ciekawe rzeczy... W szczególności nie wydawała się zadowolona, że w
wolnym czasie intensywnie pożywiasz się okolicznymi dziwkami.
Ivan zrobił krok i zatrzymał się. Mogłam niemalże
wychwycić jak przełyka ślinę.
— Co masz na myśli?
Wilk nie pofatygował się na odpowiedź.
Zahipnotyzowana ujrzałam, jak spod płaszcza wyciąga mój ostry sztylet i płynnym
ruchem rzuca go za siebie. Prosto w odsłoniętą szyję Ivana. Ciało niemal
natychmiast z głuchym trzaskiem opadło na ziemię, a krew trysnęła, zlewając
plecy.
— Dlaczego? — zapytałam, podchodząc do trupa. Bez
cienia emocji wyszarpnęłam własne ostrze z wampira. A potem bez zastanowienia wbiłam
je ponownie — tym razem prosto w serce.
— Dlatego — odparł sucho Wilk — by pokazać ci, ile
warstw ma ten świat. I, że jeszcze nie jesteś gotowa, by chociaż poznać jego
namiastkę. A teraz chodź, póki świt jeszcze nie nastał.
Poprawiłam brudny bandaż na dłoni i otarłam usta z
zakrzepniętej krwi.
Taka słaba. Taka naiwna. Taka niegodna.
— Chcę, żeby nasze treningi były jeszcze bardziej
intensywne — zdecydowałam szorstko.
Wilk prychnął.
— Nie musisz mnie o to prosić. Z przyjemnością
oszpecę tę twoją piękną, bladą twarzyczkę, Arianwen. Zresztą, jak to się mówi w
waszych stronach? Os oes...?
— Os oes gwendid yn eich gwaed yng Nghymru, mae yna
gryfder ynddi — odrzekłam w swoim rodowym języku bez zająknięcia.
— Tak, dokładnie tak, Arianwen. Jeżeli tkwi w
twojej walijskiej krwi słabość, to tkwi w niej również siła. Czyżbym miał
powątpiewać, że twoi przodkowie się mylili?
— Nie, mistrzu. Pokażę ci, że nie musisz.
***
Ocknęłam
się gwałtownie, od razu biorąc chust powietrza. Służąca przy mnie odruchowo
cofnęła się przestraszona, przy okazji wypuszczając z rąk srebrną misę z wodą.
Ta uderzyła o posadzkę z niezwykłym hałasem, przez który się skrzywiłam. Głowa
niemiłosiernie mi pulsowała.
Marshall
nawet nie drgnął, ani na przepraszającą służącą, która sprzątała po
niefortunnym wypadku, ani na mnie, gdy próbowałam podźwignąć się do pozycji
siedzącej.
Wuj
bez słów wpatrywał się w okno, w swoim ciemnym, służbowym uniformie. Dłonie
miał złączone z tyłu, podbródek zadarty, a twarz nieprzeniknioną. Skorpion na
jego gładkiej skórze głowy wydawał się być jeszcze bardziej przerażający, niż
zazwyczaj. Nie trudno było spostrzec, że wuj nie jest zadowolony z tego, co się
nie tak dawno wydarzyło.
—
Widzę, że szybko się wykurowałeś — zauważyłam, w końcu wyswabadzając się z białej
pościeli, która miała na sobie plamy krwi. Na sobie nie miałam niczego, oceniłam,
oprócz licznych bandaży, oplatających niemal każdy skrawek skóry. — Ile zdążyło
mnie ominąć?
—
Nie za wiele. Byłaś nieprzytomna tylko pięć godzin. Dobrze się spisałaś —
skinął.
—
Ty też — osądziłam, mrużąc oczy. — Ilu zdążyłeś zabić, nim przybyłam?
—
Czterech — odpowiedział mechanicznie i jakby na wspomnienie, drgnęła mu ręka.
Zapewne i ona była jeszcze naruszona. Jednakże jako lord i dowódca jednego z
oddziałów głównej straży Stróżów Marshall nie mógł sobie pozwolić na
wypoczynek. Zapewne od razu po opatrzeniu, wuj z maską na twarzy, nie
zdradzającą ukłucia bólu, wrócił do swoich zadań. A teraz na pewno miał co
robić.
—
Co więc się działo przez te pięć godzin? — Pochwyciłam poukładane na pobliskim
krześle ciuchy i próbowałam założyć na siebie sztywny materiał. Służąca, widząc
moje zmagania, szybko podeszła mi pomóc.
—
Wyjdź — przerwał jej niespodziewanie Marshall, ostatecznie odwracając się w
naszym kierunku. — Ja to zrobię.
Służąca
odsunęła się ode mnie i skłoniła bez mrugnięcia okiem. Następnie bezszelestnie
ruszyła do wyjścia. Chwilę odczekaliśmy nim w końcu usłyszeliśmy trzaśniecie
drzwi.
Marshall
beznamiętnie zaczął wiązać mi gorset od przodu.
—
Nie jest za dobrze — cicho zaczął. — Biała Królowa umarła, na dworze panuje
chaos. Zgodnie z księżną uznaliśmy, że nie ma sensu dalej utrzymywać sekretu
śmierci króla. Złoty Dwór obległy czarne sztandary, a kruki już dostarczają
białe róże do wszystkich najważniejszych wampirzych rodzin. Oczywiście do
części, część bowiem już tutaj się, na nasze kurewskie nieszczęście, znajduje. W
każdym razie księżniczka również przyodziała czarne barwy i klęczy teraz przy
ciele matki, które dołączyło do ojca w podziemnych komnatach.
—
Co się właściwie stało? — zapytałam, unosząc prawe udo by mógł na bandaże
założyć mi ciemne spodnie.
—
Cóż... — Marshall skrzywił się i prychnął — nie wiadomo dlaczego to zrobiła,
ale nie przeczę, że to komplikuje wszystkie sprawy. I jest doprawdy
zadziwiające.
—
Opętaniec? — Zmrużyłam oczy, Marshall automatycznie zaprzeczył.
—
Nie, to zostało od razu wykluczone przez lorda Parsivalla, jak tylko jego
ludzie zabrali się za opanowanie wszystkiego. Właściwie, muszę przyznać, że,
gdyby nie on, to ten cały dwór pogrążyłby się w jeszcze większym szaleństwie. I
chociaż wciąż sądzę, że Victor to skurwiel, strach, który wzbudza on i jego
oddział, przyda nam się. Szczególnie, jeśli chcemy wampiry utrzymać w ryzach.
Marshall
sprawnym ruchem nałożył mi śliski, czarny płaszcz na ramiona. Potem podał moje
ostrza, które jeszcze przed chwilą leżały na stoliku. Jego wzrok spoczął na
mojej beznamiętnej twarzy.
—
Kolejna śmierć i kolejna zagadka. Mam wrażenie, że wcale nie posuwamy się do
przodu, tylko cofamy się. Jesteśmy w tyle, ktoś śmieje się nam prosto w oczy. —
Grymas na twarzy wuja pogłębił się, tęczówki zaś stały się o wiele ciemniejsze.
Wiedziałam, że gdyby teraz wróg się ujawnił, nie miałby szans z Marshallem. Mój
wuj bowiem był mistrzem utrzymania gniewu w ryzach, ale gdy miał w końcu okazję
wyzwolić szalejącą w nim furię, nie oszczędzał się. — Ponadto mam dziwne
wrażenie, że tylko tobie mogę ufać wśród tych szczurzych gęb.
Na
jego wąskich ustach zadrgał nieprzyjemny, pozbawiony wesołości uśmiech.
—
Chodźmy już, księżna ucieszy się, że tak szybko do nas wróciłaś. W końcu chyba
nastał czas, by wszystko dokładnie omówić. — Marshall otworzył drzwi, ale nie
przekroczył progu. Lekko odchylił głowę, by kątem oka na mnie zerknąć.
—
Przez sen mówiłaś coś o swoim mistrzu — szepnął zaintrygowany. — Kim był?
Nie
zaskoczyło mnie pytanie wuja. Spokojnie go wyminęłam oraz stojących przed
wejściem dwóch Braci Stróży.
—
Wilkiem — odparłam chłodno, choć w moich oczach — byłam przekonana — zadrgał
prawdziwy ogień.