wtorek, 11 września 2018

Ostatni taniec



"Dla Stróża przemienienie w Opętańca i przyzwolenie Demonowi na zawładnięcie swoimi wspomnieniami jest gorsze niż śmierć. Stróże więc często podczas walki, gdy przegrana jest blisko, własnoręcznie podrzynają sobie gardło sztyletem, by stwór nie mógł wtargnąć w ich ciało i pozbawić duszy.
Wampiry nazywają to ostatecznym oczyszczeniem. Wierzą, że Stróż dzięki swemu poświęceniu, znajdzie się od razu w Edenie."

Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone

Drzwi trzasnęły głucho za nami, gdy wkroczyliśmy do pustego, ciemnego holu. Mrok opatulił nas od razu zewsząd, a chłód opadł na nasze zmoczone ubrania, niczym szron. Było to orzeźwiające uczucie, chociaż niezbyt przyjemne.
Zerknęłam na Salvadora, który nagle zamarł. Jego ciało napięło się, co zauważyłam poprzez gwałtowne naciągnięcie materiału na klatce piersiowej oraz ramionach.
Zmarszczyłam brwi i podążyłam za jego wzrokiem, by na szczycie marmurowych schodków zobaczyć potężnego mężczyznę w stroju Stróża. Chociaż ciemność w tym miejscu jeszcze bardziej chłonęła wszystko wokół, to i tak wiedziałam z kim mamy do czynienia.
— Wuju — przywitałam go.
Te słowa, jakby wyrwały go z tego letargu i poruszył się, niczym zwinna bestia. Zszedł po schodkach nie tylko szybko, ale bardzo płynnie i bezszelestnie. Długi płaszcz zaś przy tym dopasowywał się do tych ruchów prawie jak jego druga skóra.
Stanął przed nami. Mimowolnie zmarszczyłam brwi i podążyłam palcami do schowanego pod ciążącymi ubraniami ostrza.
Coś jest nie tak — pomyślałam, skupiając się na intensywnym spojrzeniu Marshalla. Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś, choć nie rozumiałam dlaczego.
Niespodziewanie i bezgłośnie, zachwiał się. I to był odruch, instynkt, który razem z Salvadorem sprawił, że oboje przytrzymaliśmy go w swoich objęciach.
Usłyszałam płytki oddech i dopiero wtedy zobaczyłam na szatach wuja czerwień, która znikała pod osłoną panującego mroku. Z jego ust, prosto na moją szyję także podążyła strużka szkarłatu.
— Demony — wychrypiał na wydechu, paznokcie wbijając w moje ramię. — Arianwen...
Nie zdążył powiedzieć tego, co chciał. Zamknął ociężałe powieki i zamilkł. Byłam pewna, że zakręciło mu się w głowię, ale teraz nie to było najważniejsze.
Czułam jak nagle mój puls gwałtownie przyspiesza, jak serce zamiera na trzy sekundy, głośno pulsuje, a potem raz jeszcze niemalże umiera.

Słyszysz to, Arianwen? Słyszysz?

Otworzyłam oczy, nawet nie wiedząc kiedy je zamknęłam. To wszystko działo się tak szybko, trwało może minutę, sekundy. Na pewno nie więcej.
— Salvadorze, zabierz go stąd — rzekłam ostro i zimno. To nie była prośba i on, gdy zerknął na mnie kątem oka, musiał to wiedzieć. — Nikt nie może zobaczyć lorda Marshalla w takim stanie.
Marshall bez sprzeciwu podparł się całkowicie na mężczyźnie. Nie oczekiwałam niczego innego. Tutaj nie chodziło o żaden honor, teraz chodziło o przetrwanie. Gdyby wuj zginął, nie zostałaby w Złotym Dworze prawie nikt kto mógłby ochronić arystokrację i zarządzać Stróżami.
Na całe szczęście Salvador także to wydawał się rozumieć. Hierarchia. Na pierwszym miejscu życie wampirów, na drugim swego dowódcy, trzeciego nie było.
Ostatecznie wyciągnęłam dwa ostrza, które z zawrotną prędkością przecięły powietrze. Krople deszczu dalej muskały moją twarz, więc przetarłam je zewnętrzną stroną dłoni.
Nim już chciałam podążyć do środka, ręka Salvadora zacisnęła się na moim barku, powstrzymując przed jakimkolwiek krokiem.
— Nie możesz sama... — Miałam wrażenie, że nie te słowa miały paść z jego ust. Ale mimo wszystko niczego innego się nie spodziewałam.
Żałosne.
— Zawiadom resztę, postaram się do tego czasu przeżyć.
Ręka niechętnie puściła mnie, a ja ruszyłam przed siebie. Wytężyłam słuch, a mięśnie napięłam, by były gotowe do nagłego ataku. Pośród zimnych murów i tej ciszy oraz niezwykłej pustki zdawało się, że zagrożenie to tylko jedno z nieprzyjemnych urojeń.
Nie dałam się jednak zwieść złudnemu spokojowi. Ruszyłam dalej po długich, marmurowych schodach, które kończyły się w kolejnym korytarzu. I właśnie tam dostałam odpowiedź na pytanie, gdzie są moi pobratymcy.
Po lewej stronie betonowej ściany ciągnęła się smuga krwi, która, wydawało się, że nie ma końca.
Z kolei przed moimi stopami leżały ciała ubrane w czarne płaszcze i tylko dzięki temu domyślałam się, że to moi bracia i siostry, ponieważ nie szło rozpoznać po twarzach żadnego z nich.

Zbezczeszczone, splugawione. Słyszysz, Arianwen? Słyszysz, Arianwen? Słyszysz ich krzyki?!

W głowie zapulsował ból, ale nie było to nic z czym bym sobie nie poradziła. Mocniej zacisnęłam palce na zimnej powierzchni rękojeści ostrzy. Ich ciężar dodawał mi sił. Oczyszczał umysł.
To było niczym mgnienie. W jednej chwili pojawiło się pośród trupów. Szybkie i czarne jak najokrutniejsza dusza. Pasma żył łączyły się w jedno, a oczy — zupełnie czerwone — poruszały się jak oczy lalki.
Długi język, kontrastujący z całością, oblizał wargi, zapewne spierzchnięte.
— Arianwen — zasyczał, jakby na mnie cały czas czekał. Tylko siłą woli zdołałam się nie wzdrygnąć. — Arianwen, patrz na te piękno martwych... ciaaaał.
Rozłożył dłonie, a ja przesunęłam się bliżej, starając nie nadepnąć na fragment czyjeś nogi. Chciał żebym bardziej przyjrzała się tej makabrze, aczkolwiek nie miałam takiego zamiaru. Nie mogłam się rozproszyć.

Musisz przeżyć.

Smród trupów docierał do mnie z zatrważającą siłą. Był torturą, ale też wywoływał skrywaną przed wszystkimi nienawiść. Furię. Chciałam zamordować to coś, wyrwać mu wszelkie możliwe członki...
Patrzeć jak kona... Jak krzyczy moje imię...

Musisz być maszyną, wyszkoloną bestią, bez uczuć. Gdy walczysz to jest mechanizm. To jest taniec śmierci. Beznamiętna, bądź beznamiętna, gdy tańczysz.

Głos Wilka rozbrzmiał, jakby znajdował się tuż obok. Przywrócił mnie do rzeczywistości, spowodował, że emocje zniknęły. Jeśli chciałam przeżyć, musiałam być martwa w środku.
Poruszył się nagle, tak niespodziewanie, że sapnęłam, gdy zrobiłam płynny obrót. Nie dał mi czasu na wytchnienie, szpony przesunęły się po mojej twarzy, ale lekko, nie zdołały ją trwale uszkodzić, ponieważ odchyliłam się równie zwinnie. A potem...
Otwarta ręka uderzyła w moją klatkę. Zgrzyt kości, gdy obiłam się od ściany, a następnie opadłam bezsilnie na postrzępione ciała, był słyszalny nawet dla mnie. Zacisnęłam zęby i podźwignęłam się, czując, że podpieram się na pokrytej krwią skórze.
Przeturlałam się. Demon z krzykiem znowu zaatakował i tym razem wsunął już pod moje żebra pazur. Ignorując ból, ostrze wbiłam z siłą w jego przedramię. Musiałam naprzeć mocniej. Mocniej. Jeszcze mocniej.
W końcu rozszalały odsunął się ode mnie, a jego przedramię opadło ciężko obok mnie. Nie mogłam tryumfować, nie, gdy to coś teraz było coraz bardziej zdenerwowane.
Zamachnął się, powstałam, uchyliłam, a potem naparłam. Dwa ostrza płynnie zagłębiły się prosto w lewą pierś stworzenia.
Syknął i czas się dla mnie zatrzymał. Z ulgą i zachwytem patrzyłam jak zsuwa się bezwładnie na trupy, po których stąpaliśmy. Niedowierzenie przemknęło przez lico tego odrażającego stwora.
Zmęczona, wytarłam z kącika ust posokę, po czym przyklęknęłam na kolano. To był mój błąd.
Silna ręka zacisnęła się na moim ramieniu i uniosła do góry. Odwróciła do siebie, a ja z przerażeniem zobaczyłam kolejnego Demona. Uśmiechał się do mnie w taki sposób, jakby witał starego przyjaciela. Jego usta zaczęły zbliżać się do moich, powoli i choć próbowałam się wyrwać, zaczynałam rozumieć, że to nic nie da. Nie teraz.
Ostrze w mojej prawej dłoni uniosło się odruchowo do góry, przymknęłam powieki, uspakajając się, nie patrząc w te krwawe oczy.
Sztylet musnął mojej szyi, kiedy usta już niemalże stykały się z moimi. Wbiłam krawędź w swoją skórę i jeszcze tylko trochę...
Nagle demon opadł, a inna, potężna ręka przytrzymała moją, nim całkowicie poderżnęłam swoje gardło ostrzem, wykonując oczyszczenie.
Spojrzałam do góry. Czarno-czerwony strój i beznamiętne, twarde oblicze było mi bardzo dobrze znane. Jego oczy zmrużone i czujne, spoglądały na mnie z nieodgadnioną iskrą.
Lord Parsivall nic nie powiedział, tylko szorstko podciągnął mnie ku sobie, bym powstała. Zrobiłam to i choć widział, że moje nogi uginały się pode mną, już mi nie pomógł.
— Chodź — nakazał wyprutym głosem, jakby to wszystko przed chwilą się nie wydarzyło. Jakby nie był świadkiem mego końca.
Odetchnęłam bezgłośnie, gdy się odwrócił. Czekał, nie zerkając w moim kierunku. W końcu wzięłam się w garść, chociaż czułam, że nadal drżę.
Ruszyliśmy przez trupy. Gdy skręcaliśmy w następne korytarz, już domyślałam się, gdzie kierujemy swoje kroki.
Nie myliłam się.
Przed nami kroczyły czerwono-czarne płaszcze, a pośród nich księżniczka. Nim jednakże spotkali się z nami, gwałtownie skręcili w lewo, prosto do komnaty królowej. Nie weszli jednak, poczekali aż księżniczka sama naciśnie klamkę.
Wydawała się jakaś niepewna. Jakby... Popatrzyłam na Parsivalla, oboje wymieniliśmy spojrzenia i przyspieszyliśmy. Księżniczka weszła do środka, a my tuż za nią, przepychając się przez członków Gwardii.
Wszyscy zamarliśmy, niczym kamienne posągi. W naszych oczach, byłam pewna, odbił się obraz królowej, stojącej na parapecie, przy rozwartym oknie. Miała nagie stopy, a na sobie białą suknię. Jej włosy rozpuszczone drgały, gdy i deszcz, i wiatr przenikał do środka.
Była prawie jak bogini, ale właśnie ta bogini po chwili wyciągnęła nóż i bez jakiegokolwiek wahania wsunęła w swoją pierś. Jej stopa jeszcze zdążyła zrobić krok. Krok, który sprawił, że niemalże pofrunęła prosto w sidła ciemności.
Noc, zauważyłam, właśnie zamajaczyła na pochmurnym niebie. Było spokojnie, żadnych krzyków, żadnych słów. Tylko ta przeszywająca cisza. Martwa cisza.
I nagle, niczym wybudzona z transu, księżniczka się poruszyła. Ale nie zdążyła podbiec i wychylić się przez okno, by zobaczyć zmasakrowane ciało. Nie zdążyła, ponieważ odruchowo pochwyciłam ten delikatny nadgarstek zakrwawionymi palcami.
Potem sama osunęłam się na posadzkę, myśląc, że ów anioł jest jedynym moim wybawieniem przed śmiercią. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz