"Dla Stróża przemienienie w Opętańca i przyzwolenie Demonowi na zawładnięcie swoimi wspomnieniami jest gorsze niż śmierć. Stróże więc często podczas walki, gdy przegrana jest blisko, własnoręcznie podrzynają sobie gardło sztyletem, by stwór nie mógł wtargnąć w ich ciało i pozbawić duszy.
Wampiry nazywają to ostatecznym oczyszczeniem.
Wierzą, że Stróż dzięki swemu poświęceniu, znajdzie się od razu w Edenie."
Syriusz
Verne, Kroniki
Nadprzyrodzone
Drzwi trzasnęły głucho za nami, gdy wkroczyliśmy do
pustego, ciemnego holu. Mrok opatulił nas od razu zewsząd, a chłód opadł na
nasze zmoczone ubrania, niczym szron. Było to orzeźwiające uczucie, chociaż
niezbyt przyjemne.
Zerknęłam
na Salvadora, który nagle zamarł. Jego ciało napięło się, co zauważyłam poprzez
gwałtowne naciągnięcie materiału na klatce piersiowej oraz ramionach.
Zmarszczyłam
brwi i podążyłam za jego wzrokiem, by na szczycie marmurowych schodków zobaczyć
potężnego mężczyznę w stroju Stróża. Chociaż ciemność w tym miejscu jeszcze
bardziej chłonęła wszystko wokół, to i tak wiedziałam z kim mamy do czynienia.
—
Wuju — przywitałam go.
Te
słowa, jakby wyrwały go z tego letargu i poruszył się, niczym zwinna bestia.
Zszedł po schodkach nie tylko szybko, ale bardzo płynnie i bezszelestnie. Długi
płaszcz zaś przy tym dopasowywał się do tych ruchów prawie jak jego druga
skóra.
Stanął
przed nami. Mimowolnie zmarszczyłam brwi i podążyłam palcami do schowanego pod
ciążącymi ubraniami ostrza.
Coś
jest nie tak — pomyślałam, skupiając się na intensywnym spojrzeniu Marshalla.
Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś, choć nie rozumiałam dlaczego.
Niespodziewanie
i bezgłośnie, zachwiał się. I to był odruch, instynkt, który razem z Salvadorem
sprawił, że oboje przytrzymaliśmy go w swoich objęciach.
Usłyszałam
płytki oddech i dopiero wtedy zobaczyłam na szatach wuja czerwień, która
znikała pod osłoną panującego mroku. Z jego ust, prosto na moją szyję także
podążyła strużka szkarłatu.
—
Demony — wychrypiał na wydechu, paznokcie wbijając w moje ramię. — Arianwen...
Nie
zdążył powiedzieć tego, co chciał. Zamknął ociężałe powieki i zamilkł. Byłam
pewna, że zakręciło mu się w głowię, ale teraz nie to było najważniejsze.
Czułam
jak nagle mój puls gwałtownie przyspiesza, jak serce zamiera na trzy sekundy,
głośno pulsuje, a potem raz jeszcze niemalże umiera.
Słyszysz to, Arianwen? Słyszysz?
Otworzyłam oczy, nawet nie wiedząc kiedy je
zamknęłam. To wszystko działo się tak szybko, trwało może minutę, sekundy. Na
pewno nie więcej.
—
Salvadorze, zabierz go stąd — rzekłam ostro i zimno. To nie była prośba i on,
gdy zerknął na mnie kątem oka, musiał to wiedzieć. — Nikt nie może zobaczyć
lorda Marshalla w takim stanie.
Marshall
bez sprzeciwu podparł się całkowicie na mężczyźnie. Nie oczekiwałam niczego
innego. Tutaj nie chodziło o żaden honor, teraz chodziło o przetrwanie. Gdyby
wuj zginął, nie zostałaby w Złotym Dworze prawie nikt kto mógłby ochronić
arystokrację i zarządzać Stróżami.
Na
całe szczęście Salvador także to wydawał się rozumieć. Hierarchia. Na pierwszym
miejscu życie wampirów, na drugim swego dowódcy, trzeciego nie było.
Ostatecznie
wyciągnęłam dwa ostrza, które z zawrotną prędkością przecięły powietrze. Krople
deszczu dalej muskały moją twarz, więc przetarłam je zewnętrzną stroną dłoni.
Nim
już chciałam podążyć do środka, ręka Salvadora zacisnęła się na moim barku,
powstrzymując przed jakimkolwiek krokiem.
—
Nie możesz sama... — Miałam wrażenie, że nie te słowa miały paść z jego ust.
Ale mimo wszystko niczego innego się nie spodziewałam.
Żałosne.
—
Zawiadom resztę, postaram się do tego czasu przeżyć.
Ręka
niechętnie puściła mnie, a ja ruszyłam przed siebie. Wytężyłam słuch, a mięśnie
napięłam, by były gotowe do nagłego ataku. Pośród zimnych murów i tej ciszy
oraz niezwykłej pustki zdawało się, że zagrożenie to tylko jedno z
nieprzyjemnych urojeń.
Nie
dałam się jednak zwieść złudnemu spokojowi. Ruszyłam dalej po długich,
marmurowych schodach, które kończyły się w kolejnym korytarzu. I właśnie tam
dostałam odpowiedź na pytanie, gdzie są moi pobratymcy.
Po
lewej stronie betonowej ściany ciągnęła się smuga krwi, która, wydawało się, że
nie ma końca.
Z
kolei przed moimi stopami leżały ciała ubrane w czarne płaszcze i tylko dzięki
temu domyślałam się, że to moi bracia i siostry, ponieważ nie szło rozpoznać po
twarzach żadnego z nich.
Zbezczeszczone, splugawione. Słyszysz, Arianwen?
Słyszysz, Arianwen? Słyszysz ich krzyki?!
W głowie zapulsował ból, ale nie było to nic z czym
bym sobie nie poradziła. Mocniej zacisnęłam palce na zimnej powierzchni
rękojeści ostrzy. Ich ciężar dodawał mi sił. Oczyszczał umysł.
To
było niczym mgnienie. W jednej chwili pojawiło się pośród trupów. Szybkie i
czarne jak najokrutniejsza dusza. Pasma żył łączyły się w jedno, a oczy —
zupełnie czerwone — poruszały się jak oczy lalki.
Długi
język, kontrastujący z całością, oblizał wargi, zapewne spierzchnięte.
—
Arianwen — zasyczał, jakby na mnie cały czas czekał. Tylko siłą woli zdołałam
się nie wzdrygnąć. — Arianwen, patrz na te piękno martwych... ciaaaał.
Rozłożył
dłonie, a ja przesunęłam się bliżej, starając nie nadepnąć na fragment czyjeś
nogi. Chciał żebym bardziej przyjrzała się tej makabrze, aczkolwiek nie miałam
takiego zamiaru. Nie mogłam się rozproszyć.
Musisz przeżyć.
Smród trupów docierał do mnie z zatrważającą siłą.
Był torturą, ale też wywoływał skrywaną przed wszystkimi nienawiść. Furię.
Chciałam zamordować to coś, wyrwać mu wszelkie możliwe członki...
Patrzeć
jak kona... Jak krzyczy moje imię...
Musisz być maszyną, wyszkoloną bestią, bez uczuć.
Gdy walczysz to jest mechanizm. To jest taniec śmierci. Beznamiętna, bądź
beznamiętna, gdy tańczysz.
Głos Wilka rozbrzmiał, jakby znajdował się tuż
obok. Przywrócił mnie do rzeczywistości, spowodował, że emocje zniknęły. Jeśli
chciałam przeżyć, musiałam być martwa w środku.
Poruszył
się nagle, tak niespodziewanie, że sapnęłam, gdy zrobiłam płynny obrót. Nie dał
mi czasu na wytchnienie, szpony przesunęły się po mojej twarzy, ale lekko, nie
zdołały ją trwale uszkodzić, ponieważ odchyliłam się równie zwinnie. A potem...
Otwarta
ręka uderzyła w moją klatkę. Zgrzyt kości, gdy obiłam się od ściany, a
następnie opadłam bezsilnie na postrzępione ciała, był słyszalny nawet dla
mnie. Zacisnęłam zęby i podźwignęłam się, czując, że podpieram się na pokrytej
krwią skórze.
Przeturlałam
się. Demon z krzykiem znowu zaatakował i tym razem wsunął już pod moje żebra
pazur. Ignorując ból, ostrze wbiłam z siłą w jego przedramię. Musiałam naprzeć
mocniej. Mocniej. Jeszcze mocniej.
W
końcu rozszalały odsunął się ode mnie, a jego przedramię opadło ciężko obok
mnie. Nie mogłam tryumfować, nie, gdy to coś teraz było coraz bardziej
zdenerwowane.
Zamachnął
się, powstałam, uchyliłam, a potem naparłam. Dwa ostrza płynnie zagłębiły się
prosto w lewą pierś stworzenia.
Syknął
i czas się dla mnie zatrzymał. Z ulgą i zachwytem patrzyłam jak zsuwa się
bezwładnie na trupy, po których stąpaliśmy. Niedowierzenie przemknęło przez
lico tego odrażającego stwora.
Zmęczona,
wytarłam z kącika ust posokę, po czym przyklęknęłam na kolano. To był mój błąd.
Silna
ręka zacisnęła się na moim ramieniu i uniosła do góry. Odwróciła do siebie, a
ja z przerażeniem zobaczyłam kolejnego Demona. Uśmiechał się do mnie w taki
sposób, jakby witał starego przyjaciela. Jego usta zaczęły zbliżać się do
moich, powoli i choć próbowałam się wyrwać, zaczynałam rozumieć, że to nic nie
da. Nie teraz.
Ostrze
w mojej prawej dłoni uniosło się odruchowo do góry, przymknęłam powieki,
uspakajając się, nie patrząc w te krwawe oczy.
Sztylet
musnął mojej szyi, kiedy usta już niemalże stykały się z moimi. Wbiłam krawędź
w swoją skórę i jeszcze tylko trochę...
Nagle
demon opadł, a inna, potężna ręka przytrzymała moją, nim całkowicie poderżnęłam
swoje gardło ostrzem, wykonując oczyszczenie.
Spojrzałam
do góry. Czarno-czerwony strój i beznamiętne, twarde oblicze było mi bardzo
dobrze znane. Jego oczy zmrużone i czujne, spoglądały na mnie z nieodgadnioną
iskrą.
Lord
Parsivall nic nie powiedział, tylko szorstko podciągnął mnie ku sobie, bym
powstała. Zrobiłam to i choć widział, że moje nogi uginały się pode mną, już mi
nie pomógł.
—
Chodź — nakazał wyprutym głosem, jakby to wszystko przed chwilą się nie
wydarzyło. Jakby nie był świadkiem mego końca.
Odetchnęłam
bezgłośnie, gdy się odwrócił. Czekał, nie zerkając w moim kierunku. W końcu
wzięłam się w garść, chociaż czułam, że nadal drżę.
Ruszyliśmy
przez trupy. Gdy skręcaliśmy w następne korytarz, już domyślałam się, gdzie
kierujemy swoje kroki.
Nie
myliłam się.
Przed
nami kroczyły czerwono-czarne płaszcze, a pośród nich księżniczka. Nim jednakże
spotkali się z nami, gwałtownie skręcili w lewo, prosto do komnaty królowej.
Nie weszli jednak, poczekali aż księżniczka sama naciśnie klamkę.
Wydawała
się jakaś niepewna. Jakby... Popatrzyłam na Parsivalla, oboje wymieniliśmy
spojrzenia i przyspieszyliśmy. Księżniczka weszła do środka, a my tuż za nią,
przepychając się przez członków Gwardii.
Wszyscy
zamarliśmy, niczym kamienne posągi. W naszych oczach, byłam pewna, odbił się
obraz królowej, stojącej na parapecie, przy rozwartym oknie. Miała nagie stopy,
a na sobie białą suknię. Jej włosy rozpuszczone drgały, gdy i deszcz, i wiatr
przenikał do środka.
Była
prawie jak bogini, ale właśnie ta bogini po chwili wyciągnęła nóż i bez
jakiegokolwiek wahania wsunęła w swoją pierś. Jej stopa jeszcze zdążyła zrobić
krok. Krok, który sprawił, że niemalże pofrunęła prosto w sidła ciemności.
Noc,
zauważyłam, właśnie zamajaczyła na pochmurnym niebie. Było spokojnie, żadnych
krzyków, żadnych słów. Tylko ta przeszywająca cisza. Martwa cisza.
I
nagle, niczym wybudzona z transu, księżniczka się poruszyła. Ale nie zdążyła
podbiec i wychylić się przez okno, by zobaczyć zmasakrowane ciało. Nie zdążyła,
ponieważ odruchowo pochwyciłam ten delikatny nadgarstek zakrwawionymi palcami.
Potem
sama osunęłam się na posadzkę, myśląc, że ów anioł jest jedynym moim
wybawieniem przed śmiercią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz