wtorek, 11 września 2018

Krzyk w ciemności


"Zabity Demon już więcej nie powstanie. Jeżeli zabijesz Opętańca, Demon w nim tkwiący trafia do Piekła, skąd ponownie może się wydostać. Dlatego pokonując jego nieprawdziwą formę, oczyszczasz ciało, które potem możesz pochować należycie."

Syriusz Verne, Kroniki Nadprzyrodzone

Wychylam się zza drzwi, by zobaczyć jej długie blond włosy i smukłą sylwetkę siedzącą tuż przed swoją toaletką. Nieruchomo patrzy we własne odbicie, jakby szukała czegoś bardzo istotnego. Nagle jednak to spojrzenie zatrzymuje się na mojej osobie.
— Dziecinko, chodź tutaj. — Wzrok Gwyinery staje się radosny, szkarłatne oczy lśnią w świetle palących się świec. — Nie bój się.
Tata mówił, żebym nie przeszkadzała mamie, kiedy ma złe dni. Mimo wszystko nie potrafiłam jej zostawiać samą. Chciałam mamę pocieszyć.
Odchylam mocniej drzwi i niezdarnie prześlizguję się do środka. Gwyinera niemal natychmiast bierze moje drobne ciało na swoje kolana. Wtedy razem spoglądamy na okrągłe lustro.
— Tata mówił, że nie... — zaczynam szeptem, ale mama uśmiecha się do mnie i kładzie palec na moich ustach.
— Ciii — ucisza mnie. — Nic się nie stało, dziecinko. Nic się nie stało...
Mocniej przywiera do moich pleców, a ja przymykam oczy. Wyszłam niedawno z łóżka w samej piżamie, więc jest mi zimno i do tego czuję się zmęczona. W ramionach matki zaś to wszystko zdaje się być wspomnieniem.
— Mówiłem ci coś, Arianwen. — Głos taty sprawia, że sen odchodzi w tej samej chwili. Prześlizgnął się do nas niepostrzeżenie i właśnie teraz stoi przed nami, opierając dużą dłoń na blacie toaletki. Wygląda groźnie, acz jego kącik ust drga. Wiem, że nie mówi poważnie.
— Wybacz, tato. — Chowam twarz pod ręką mamy, a moje czarne, długie włosy rozlewają się po miękkiej tkaninie, którą ma na sobie.
— Shaiden, nic się nie stało. Nasza sześciolatka po prostu miała koszmar, prawda, dziecinko?
Od razu potakuję, mimo iż wszyscy są świadomi niewinnego kłamstewka. Mój tata koniec końców wybucha śmiechem.
— Ale na pewno już dobrze się czujesz, Gwyneiro? — pyta ostatecznie, a jego czarne oczy oblewa chłód. Usta, choć wygięte w uśmiechu, nie wydają się być zadowolone. To trwa sekundy i może tylko mi się wydaje. A może... tata faktycznie jest zły?
Nie zdążam sobie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ fragment przeszłości przemienia się w coś niekształtnego. Teraz rodzice siedzą na ławce tuż przy białym, wydaje się, że opuszczonym domu. Trwa ciemna, przeszywająca chłodem noc. Otaczają ich walijskie łąki i cisza. Mama muska ucho Shaidena, przytulając się do jego boku, a ja wtenczas stoję naprzeciwko, wiedząc, że mnie nie widzą. Mimo tego matka nagle powstaje, odpychając Shaidena. W jej oblanych posoką tęczówkach połyskuje szaleństwo.
— Zabij mnie, dziecinko — nakazuje prosto w ciemne, czarne niebo. Wbrew własnym słowom wyciąga srebrny sztylet i sama przebija serce. Krew zalewa jasną, nagą skórę.
Mój krzyk ginie pośród wszechogarniającego mroku.
***
Poderwałam się z łóżka i bez zastanowienia, odruchowo przytrzymałam czyjeś ramię, nim te chociażby zdążyło mnie dotknąć. Potem pchnęłam lewą, wolną dłonią w klatkę piersiową intruza, a ten spadł na posadzkę z głuchym trzaskiem. Ja zaraz potem również osunęłam się na sylwetkę napastnika, chociaż upadek spowodował wstrzymanie na sekundę oddechu. Nie czekałam aż uścisk zmaleje, biodrami naparłam na umięśnione, zapewne męskie ciało i w zatrważającym tempie, tak jakbym do tego została stworzona, spod przeźroczystej halki wyciągnęłam mały nożyk. Dłoń mi nie zadrżała, gdy ostrze musnęło bladego gardła.
I niespodziewanie obraz się wyostrzył, a twarz Marshalla stała się wyraźniejsza. Na tyle, abym go rozpoznała.

Czyżbyś była zdolna zabić własnego wuja? Co się z tobą dzieje, Arianwen? Dziecinko?

Poderwałam się na równe nogi, od razu podając dłoń Marshallowi, którą przyjął bez zastrzeżeń. Oboje mieliśmy nadal przyspieszone oddechy, chociaż wuj z pewnością od uderzenia z ziemią. Domyślałam się, że się wcale nie bronił. Wręcz przeciwnie — pozwolił się zaatakować.
Zresztą nadal spoglądał na mnie ze zmarszczonymi brwiami, jakby nad czymś intensywnie myślał. Nie podobało mi się to, ale bez słów z powrotem przyczepiłam nożyk do uda.
Potem na powrót skupiłam się na odzianym, w czarny strój Stróża mężczyźnie. Nie mogłam pojąć, czemu prawie dał się zabić.
— Krzyczałaś — oświadczył wolno Marshall, przysuwając się do mnie o krok. Niczym bestia, próbująca schwycić swą ofiarę. — Więc wszedłem, pragnąc cię wybudzić, bo niestety wiem, że te mury — wskazał na marmurowe ściany komnaty — mają uszy.
Jawne ostrzeżenie. Łatwo było je wychwycić, ale niekoniecznie wiedziałam do czego tak naprawdę zmierzał. Sugerował, że kogoś już podejrzewa? Ma jakiś trop?
— Co ci się śniło, Arianwen?
Nie odpowiedziałam, uniosłam wyżej głowę, by móc patrzeć prosto na tę oszpeconą, poważną twarz. Zapewne wiele osób bało się mego wuja, choćby przez sam jego wygląd. Na mnie jednak nie robił wrażenia, zbyt dobrze go znałam. Jednocześnie wiedziałam, iż i on o mnie wie równie wiele. Dostrzega to, co innym umyka. Marshall Hill w tym względzie był niebezpiecznym graczem. Ponadto graczem iście szalonym.
— Następnym razem bądź delikatniejsza, będę miał na plecach sporego siniaka.
Temat został zakończony, ku mojej uldze. Napięcie, które nam towarzyszyło opadło w tej samej chwili. I jeżeli mieliśmy wrócić do tego, co właśnie się wydarzyło to z pewnością nie w tym momencie.
Zerknęłam w stronę okna, na niebie już widać było cienie. Szarość oznaczała wieczór, a to mi mówiło, że spałam zaledwie kilka godzin. Cztery? Pięć?
— Trzy — odezwał się Marshall, który zapewne zrozumiał nad czym tak zawzięcie myślę. — Spałaś trzy godziny, choć przypuszczam, że na ciebie to i tak wiele.
— Po co przyszedłeś? — zapytałam, kątem oka widząc, że rzeczy wcześniej porozrzucane, teraz ułożone leżą na stoliku, zaraz obok sztyletów. Widoczne Sophia musiała je poskładać, acz zrobiła to na tyle umiejętnie by nie naruszyć mojej przestrzeni, ani nie obudzić hałasem.
— Dzisiaj odbędzie się bal — odpowiedział sucho, podchodząc do stoliczka. Palcem wskazującym dotknął ostrzy z niespotykaną fascynacją i czułością.
— Bal? — powtórzyłam. — Czyżby oficjalnie nie wydano werdyktu o śmierci króla?
— Oficjalnie nie — przyznał Marshall. — Ale tylko głupcy nie zauważyliby tylu przybyłych Stróżów wokół siebie. Oczywiście, że coś podejrzewają.
— Kiedy więc zacznie się żałoba i Królowa zdeklaruje o śmierci męża? — dopytałam, bo ta kwestia wydawała mi się bardzo istotna. Teoretycznie wtedy karty powinny zostać wyłożone na stół, a wrogowie mniej ostrożni w swoich działaniach. Ponadto rozpocznie się chaos nie tylko w zamku, acz w całym wampirzym świecie. Co by nie mówić, nawet ja wydawałam się być na chwilę obecną tym zaniepokojona.
— Trudno powiedzieć. Wbrew pozorom nie jestem doinformowany o wszystkich działaniach rodziny królewskiej. Mogę tylko się domyślać, że jeszcze trochę to potrwa.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
— W każdym razie odbędzie się dzisiaj bal i nie chciałbym, żeby to... wydarzenie — zakpił — ciebie ominęło. W końcu musisz poznać naszych szlachciców.
Słowo "szlachciców" w jego ustach brzmiało niemal plugawie, a ponadto sugerowało, iż Marshall nie ma o nich zbyt dobrego zdania. Cóż się jednak dziwić, skoro każdy z nich był podejrzany.
— Ubierz się — nakazał i gwałtownie pochwycił leżące ostrze. Trzy sekundy później złapałam je w locie, a on posłał mi niemalże niezauważalny zadowolony uśmiech. — Pospiesz się, zabawa się niedługo zacznie. Nie może nas przecież zabraknąć.
Ruszył w stronę wyjścia, acz przed samym progiem obrócił się w moją stronę. Jego mięśnie twarzy stężały, oczy zmrużyły się niebezpiecznie.
— Nie zapomnij nałożyć kaptura, tej nocy staniemy się zaledwie cieniami.
Po tych słowach drzwi trzasnęły, a ja na powrót zostałam sama w ogarniętej mroku komnacie. Ubierając sztywny, czarny materiał wiedziałam, że Marshall wcale nie żartował.

Bardzo się starałam w stosunku do tego rozdziału i mam nadzieję, że jest to zauważalne ;) I w ogóle to dziękuję tym, którzy czytają moje wypociny, szczególnie, iż ostatnio naprawdę mam wiele "kryzysów pisarskich" i każdy przypływ czyjegoś optymizmu daje mi wiele przyjemności i cień nadziei, że będzie lepiej ;)
Pozdrawiam i do zobaczenia, Kochani!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz